niedziela, 25 grudnia 2016

Czy Nauka potrzebuje Państwa?



Nauka była wymieniana przez Miltona Friedmana (amerykański ekonomista, laureat nagrody Nobla) jako forma aktywności człowieka, której powstanie i ewolucja są procesami spontanicznymi – zachodzą bez intencyjnego planowania ze strony władz. Nauka jest zatem naturalną aktywnością człowieka, a stawianie pytań dotyczących nieznanego – naszą wewnętrzną potrzebą. Konsekwencją tego naturalnego rodowodu nauki jest spontaniczny porządek, który w tej dziedzinie pojawia się samoistnie, bez wydającego dyspozycje ministra: wymiana informacji między naukowcami, weryfikacja teorii i dokonań naukowców, hierarchia, instytucje, ścieżka kariery, itp. Friedman, obok nauki, do takich zjawisk zalicza język – twór nieprawdopodobnie złożony, który powstał, udoskonalił się i spełnia kluczową funkcję dla rozwoju całego gatunku ludzkiego, bez jakiegokolwiek intencyjnego planowania i regulowania (nie ma przecież Ministerstwa Języka, które decyduje, co jest czasownikiem, i chyba nikt nie wierzy, że jakiekolwiek ministerstwo potrafiłoby coś takiego jak język zaprojektować).
Przyjmując choćby chwilowo teorię spontaniczności nauki, spójrzmy na współczesnych naukowców w Polsce, Nie ma wątpliwości, że nie znajdziemy tu zbyt wielu wyznawców tej teorii. Przeciwnie, znaczna większość jest przekonana o przewodniej roli Państwa w funkcjonowaniu nauki, gdzie dobrze kierowane, roztropne i odpowiednio finansowane Ministerstwo Nauki z przybudówkami, wydaje się być osią systemu i warunkiem sine qua non rozwoju tej dziedziny. By przekonać się, że tak właśnie jest, wystarczy przejrzeć recepty na poprawę sytuacji w nauce konstruowane przez większe grupy naukowców (np. w Pakcie dla Nauki, autorstwa Obywateli Nauki): przede wszystkim więcej finansowania, uregulowanie zasad i uszczegółowienie legislacji, powołanie dodatkowych instytucji porządkujących system i kontrolujących jego składowe, stworzenie przez odpowiednie ciała naukowo-urzędnicze długoterminowych wizji rozwoju i koncepcji zarządzania nauką w Polsce, inicjowanie nowych kierunków, itd. Napisanie na profilu ON na facebooku czegoś o zmniejszeniu roli Państwa automatycznie uruchamia falę silnej krytyki, co kilkukrotnie testowałem empirycznie.
Dlaczego takie postawy dominują wśród naukowców? Moim zdaniem dlatego, że znacznie przeceniamy znaczenie Państwa (rozumianego tu jako sieć instytucji budżetowych regulujących i finansujących) dla nauki. Nie dziwi mnie to przecenianie, gdyż na pierwszy rzut oka, całe nasze naukowe życie zawdzięczamy instytucjom i kierującym nimi urzędnikom – oni nas kształcą, egzaminują, zatrudniają, dając pensje i granty, pracujemy w budynkach państwowych i na państwowym sprzęcie, grupujemy się w państwowych jednostkach, podlegamy państwowym rankingom i zdobywamy państwowe stopnie i tytuły. Zamiarem tego wpisu jest uderzenie młotkiem w tej ładny obrazek i próba pokazania, jak niewielki w istocie jest udział instytucji państwowych w funkcjonowaniu nauki. Konkrety:

1.     Zacznijmy od materialnych drobiazgów. Wszystkie narzędzia, których używamy w pracy, od najprostszych przedmiotów w rodzaju ołówka czy kartki papieru, poprzez nieco bardziej skomplikowane lornetki, laptopy, GPSy, aż do najbardziej zaawansowanych maszyn w stylu mikroskopów i  sekwenatorów – wszystko to jest wytworem prywatnych firm i to w zdecydowanej większości zagranicznych. Laptop lub monitor, na którym drogi Czytelniku czytasz z przerażeniem te słowa, został wyprodukowany z drugiej strony globusa, w Chinach. Więc w tej dziedzinie Państwo nie zapewnia de facto żadnego wsparcia, bo po prostu korzystamy z owoców rynku.
2.     To samo z oprogramowaniem. Tutaj również korzystamy wyłącznie z produktów oferowanych, odpłatnie lub nie, przez komercyjne firmy; o ile wiem urzędnicy nie opracowali polskiego Microsoft Office’a, czy eRa.
3.     W przypadku komunikacji często korzystamy z usług np. Skype i Gmail, dostarczanych przez komercyjne firmy zewnętrznych, bo nie jesteśmy zadowoleni z jakości działania i pojemności naszych instytutowych skrzynek pocztowych (z resztą działających w oparciu o zagraniczne serwery lub programy obsługujące).
4.     W dziedzinie wymiany informacji w świecie wirtualnym często musimy korzystać z Research Gate jeśli chcemy prezentować swoje dokonania naukowe, zakładamy też profile na faceboooku i w innych komercyjnych mediach, albo prywatne strony na zewnętrznych serwerach, bo strony internetowe większości instytucji są niefunkcjonalne lub w inny sposób upośledzone, nie ma na nich PDFów, nie są uaktualniane latami, trudno je edytować itp.
5.     A na przykład taki detal, jednak ważny, jak usługi lingwistyczne – czy Państwo zapewnia nam np. dobrych państwowych weryfikatorów języka angielskiego? Nie, również w tej dziedzinie musimy samodzielnie znaleźć taką osobę i jej zapłacić.
6.     A może mamy sprawne państwowe wsparcie z zakresu analizy danych, albo wysokiej jakości państwowe kursy w tej (lub innych) tematyce? Nic z tego - te które znam, są inicjatywami konkretnych osób i znaczna ich część jest przedsięwzięciami komercyjnymi. Więc gdy potrzebujemy wsparcia merytorycznego, to musimy sami się o nie zatroszczyć.
7.     A może mamy sprawne i niedrogie usługi, na przykład państwowe laby genetyczne? Czasem mamy (ale tylko jeśli im zapłacimy, więc są de facto częścią rynku użytkując państwowy sprzęt) ale często musimy wysyłać próbki na drugą stronę kuli ziemskiej do Korei, albo do Szwajcarii. Więc tutaj musimy sami kombinować, bo akurat w tej dziedzinie Państwo nie bardzo jest pomocne.
8.     A może agencje rządowe zapewniają nam łatwy dostęp do danych środowiskowych? Wchodzimy na stronę IMGW i po kilku kliknięciach mamy na dysku bazę danych o pogodzie lub stanie rzek? Mamy łatwy dostęp do innych danych państwowych (np. LIDAR, dane kartograficzne, Agencje Rolne)? Możemy łatwo pobrać dane wektorowe pokazujące np. zagrożenie powodziowe, użytkowanie gruntów? Większość tych danych jest cholernie trudno dostępna, wymaga pisania pism i długiego oczekiwania, inne w ogóle nie są dostępne. Na szczęście niektóre dane są dostępne w instytucjach zagranicznych (np. NOAA z USA)
9.     Czy mamy dobre polskie czasopisma, bez których nie możemy promować swoich wyników? Nie – 99% liczącej się działalności wydawniczej, dzięki której istniejemy jako naukowcy, to zagraniczne wydawnictwa komercyjne, a te nieliczne Polskie, nie powstają dzięki urzędnikom i borykają się z poważnymi trudnościami finansowymi. Więc również w tej dziedzinie Państwo nie zapewnia nam nic.
10.  To może chociaż mamy rzetelny państwowy system oceny tych czasopism? Niestety akurat w tej dziedzinie Państwo dostarcza jedynie absurdalny i budzący śmiech Wykaz Czasopism naukowych, według którego kilka publikacji w Sylwanie znacznie przewyższa jedną w Oikosie, dlatego ten wykaz jedynie przeszkadza (bo wpływa na finansowanie) i stosujemy własne – w oparciu o zewnętrzne wskaźniki jakości (IFy itp.) i zdrowy rozsądek.
11.  W takim razie, może urzędnicy zapewniają nam sprawne i aktualne bazy czasopism, dzięki którym możemy wyszukiwać interesujące nas artykuły? A może mamy dobrą polską wirtualną bibliotekę, bez której nie mielibyśmy dostępu do PDFów i książek? Niestety akurat ten obszar wychodzi poza zainteresowanie urzędników i tutaj musimy korzystać z zewnętrznych inicjatyw, takich jak ISI, Google Scholar, Research Gate lub Scopus.
12. To może chociaż centralna władza zapewnia nam jasny i klarowny system oceny jednostek naukowych? Tak się pechowo składa, że niestety system oceny jednostek akurat jest rażąco mało klarowny i opracowywany wstecznie, więc panuje tu wyjątkowy bałagan. Ale możemy korzystać z rankingów zewnętrznych (np. Szanghajskiego, Perspektyw itp.).
13.  To może dostajemy od Państwa wiarygodny system rozwoju kariery naukowej i możemy zaufać stopniom i tytułom, że są nadawane w oparciu o wiedzę i osiągnięcia? Niestety tutaj państwowe instytucje nie sprawdzają się i nikt zdrowy na umyśle nie bierze na serio tych stopni – niejeden profesor nie powinien oglądać Uniwersytetu nawet na zdjęciach, a wielu obecnych kierowników/dziekanów/dyrektorów itd., swoje stanowiska zawdzięcza układom i znajomościom i obejmuje ważne funkcje mimo rażących niekompetencji. Zatem w tej dziedzinie Państwowe regulacje nie są zbyt przydatne i prowadzimy swoje własne prywatne oceny kompetencji.

Ta lista mogłaby być dłuższa i bardziej szczegółowa, ale już tych kilka punktów powinno zachęcać do przemyślenia sprawy. Zwróćcie uwagę, że robiąc Naukę wszystko zawdzięczamy sobie albo zewnętrznym dostawcom usług i narzędzi, a prawie nic nie dostajemy od instytucji państwowych. Przemyślcie proszę następujące pytanie: jaka część Waszej obecnej aktywności naukowej nie byłaby możliwa, gdyby zniknęła cała „opieka” ze strony ministerstwa i pokrewnych instytucji? Myślę, że żadna. Instytucje państwowe i kierujące nimi osoby spełniają dziś jedną rolę: są pośrednikami między zleceniodawcą (podatnikiem), a zleceniobiorcą (nami) usługi o nazwie „Nauka”, odcinając przy okazji troszeczkę z tych środków dla siebie (utrzymanie kilku hektarów biur w centrum miasta i pracujących w nich tysięcy ludzi troszkę kosztuje…). Nie nawołuję do anarchii, nie jestem przeciwnikiem Państwa, nic z tych rzeczy. Nawołuję wyłącznie do refleksji i do spojrzenia na ten system z zewnętrznej perspektywy, chociaż na chwilę. Poświęćcie pięć minut, ale tak dosłownie, i wyobraźcie sobie Naukę nieskrępowaną urzędniczo-prawnymi ramami – może Święta są dobrą okazją do takiego intelektualnego ćwiczenia.

Jako electronic appendix załączam najlepsze życzenia świąteczne ;-)
Michał Żmihorski