Ciekawe rzeczy dzieją się ostatnio na Uniwersytecie Warszawskim. O temacie wiem niewiele, więc siłą rzeczy przedstawiam go dość skrótowo - sygnalizuję, licząc na rozwinięcie w komentarzach. Otóż całkiem spora grupa studentów i pracowników protestuje przeciw zmianom w regulaminie studiów UW. Jak usłyszałem dziś w audycji radiowej w RDC w tej audycji:
zmiany budzące największy sprzeciw to:
1. Powiązanie seminarium dyplomowego ze złożeniem pracy dyplomowej oraz opłaca za opóźnienie w złożeniu pracy magisterskiej/licencjackiej - trzeba dopłacić od 20 do 140 zł za miesiąc spóźnienia
2. Dwója dziekańska (plus jakaś dopłata) za niepodejście do dwóch terminów egzaminu.
Rektor UW opisuje to w nastepujący sposób:
„Dwója dziekańska” pojawia się w sytuacji, gdy student nie zapisał się
na przedmiot obowiązkowy albo zapisał się na przedmiot, nie zrezygnował z
niego i nie zaliczył go bez usprawiedliwienia (np. nie przystąpił do
żadnego terminu egzaminacyjnego i nie przedstawił usprawiedliwienia)
tutaj cały list Rektora:
Dnia 11 maja odbyło się posiedzenie Parlamentu Studentów UW, będącego organem samorządu studentów UW, na którym PS przegłosował większością głosów przyjęcie "uchwały nr 25 w sprawie wyrażenia zgody na treść Regulaminu Studiów na Uniwersytecie Warszawskim". Zatem reprezentanci studentów przyjęli nowy Regulamin. Tymczasem nadal trwają protesty i pojawiają się żądania "Demokratyzacji Uniwersytetu"... Tutaj jest opisana cała akcja i obszernie, choć dla mnie często niezrozumiale, wyartykułowane postulaty, listy poparcia itp:
Mój komentarz:
część studentów, pewnie znaczna, to patentowane lenie z wysoką samooceną, nieskłonni do podjęcia jakiegokolwiek wysiłku. Dobranie im się do skóry, a konkretnie do portfela i ściągnięcie od nich przynajmniej części kosztów ich "bezpłatnego" wykształcenia, to nie tylko dobry pomysł, ale psi obowiązek władz uniwersytetu. Jest to pogląd niepopularny, ale popieram nakładanie opłat na tych wszystkich wiecznych studentów-pieniaczy, potrafiących godzinami rozprawiać przy piwie o swoich prawach, a niezdolnych do oddania pracy w terminie. Nie widzę żadnego moralnego prawa do ściągania podatku ze staruszki na Podlasiu, by studentowi europeistyki w Warszawie zorganizować bezpłatne zajęcia, na których ów student nie raczy nawet się pojawić! Uważam, że ten przepis pomoże zdyscyplinować studentów, tym bardziej, że nie są to duże kwoty.
I uwaga szersza: musimy w końcu zrozumieć, że nie ma "darmowego obiadu", ta cała edukacja i nauka to oczywiście miara naszego rozwoju i atrybut cywilizacji, ale również ogromne obciążenia po stronie podatników. Więc niezbędna jest optymalizacja bilansu zysków i strat.
michał żmihorski