Nauka była wymieniana przez Miltona
Friedmana (amerykański ekonomista, laureat nagrody Nobla) jako forma aktywności
człowieka, której powstanie i ewolucja są procesami spontanicznymi – zachodzą
bez intencyjnego planowania ze strony władz. Nauka jest zatem naturalną
aktywnością człowieka, a stawianie pytań dotyczących nieznanego – naszą wewnętrzną
potrzebą. Konsekwencją tego naturalnego rodowodu nauki jest spontaniczny porządek,
który w tej dziedzinie pojawia się samoistnie, bez wydającego dyspozycje
ministra: wymiana informacji między naukowcami, weryfikacja teorii i dokonań
naukowców, hierarchia, instytucje, ścieżka kariery, itp. Friedman, obok nauki,
do takich zjawisk zalicza język – twór nieprawdopodobnie złożony, który
powstał, udoskonalił się i spełnia kluczową funkcję dla rozwoju całego gatunku
ludzkiego, bez jakiegokolwiek intencyjnego planowania i regulowania (nie ma
przecież Ministerstwa Języka, które decyduje, co jest czasownikiem, i chyba
nikt nie wierzy, że jakiekolwiek ministerstwo potrafiłoby coś takiego jak język
zaprojektować).
Przyjmując choćby chwilowo teorię
spontaniczności nauki, spójrzmy na współczesnych naukowców w Polsce, Nie ma
wątpliwości, że nie znajdziemy tu zbyt wielu wyznawców tej teorii. Przeciwnie, znaczna
większość jest przekonana o przewodniej roli Państwa w funkcjonowaniu nauki,
gdzie dobrze kierowane, roztropne i odpowiednio finansowane Ministerstwo Nauki
z przybudówkami, wydaje się być osią systemu i warunkiem sine qua non rozwoju tej dziedziny. By przekonać się, że tak
właśnie jest, wystarczy przejrzeć recepty na poprawę sytuacji w nauce
konstruowane przez większe grupy naukowców (np. w Pakcie dla Nauki, autorstwa Obywateli
Nauki): przede wszystkim więcej finansowania, uregulowanie zasad i
uszczegółowienie legislacji, powołanie dodatkowych instytucji porządkujących
system i kontrolujących jego składowe, stworzenie przez odpowiednie ciała
naukowo-urzędnicze długoterminowych wizji rozwoju i koncepcji zarządzania nauką
w Polsce, inicjowanie nowych kierunków, itd. Napisanie na profilu ON na
facebooku czegoś o zmniejszeniu roli Państwa automatycznie uruchamia falę silnej
krytyki, co kilkukrotnie testowałem empirycznie.
Dlaczego takie postawy dominują wśród
naukowców? Moim zdaniem dlatego, że znacznie przeceniamy znaczenie Państwa (rozumianego
tu jako sieć instytucji budżetowych regulujących i finansujących) dla nauki. Nie
dziwi mnie to przecenianie, gdyż na pierwszy rzut oka, całe nasze naukowe życie
zawdzięczamy instytucjom i kierującym nimi urzędnikom – oni nas kształcą, egzaminują,
zatrudniają, dając pensje i granty, pracujemy w budynkach państwowych i na
państwowym sprzęcie, grupujemy się w państwowych jednostkach, podlegamy
państwowym rankingom i zdobywamy państwowe stopnie i tytuły. Zamiarem tego
wpisu jest uderzenie młotkiem w tej ładny obrazek i próba pokazania, jak
niewielki w istocie jest udział instytucji państwowych w funkcjonowaniu nauki.
Konkrety:
1. Zacznijmy od materialnych drobiazgów. Wszystkie
narzędzia, których używamy w pracy, od najprostszych przedmiotów w
rodzaju ołówka czy kartki papieru, poprzez nieco bardziej skomplikowane lornetki,
laptopy, GPSy, aż do najbardziej zaawansowanych maszyn w stylu mikroskopów i
sekwenatorów – wszystko to jest wytworem prywatnych firm i to w
zdecydowanej większości zagranicznych. Laptop lub monitor, na którym drogi
Czytelniku czytasz z przerażeniem te słowa, został wyprodukowany z drugiej
strony globusa, w Chinach. Więc w tej dziedzinie Państwo nie zapewnia de facto
żadnego wsparcia, bo po prostu korzystamy z owoców rynku.
2. To samo z oprogramowaniem. Tutaj również korzystamy wyłącznie z
produktów oferowanych, odpłatnie lub nie, przez komercyjne firmy; o ile wiem urzędnicy
nie opracowali polskiego Microsoft Office’a, czy eRa.
3. W przypadku komunikacji często korzystamy z usług np. Skype i
Gmail, dostarczanych przez komercyjne firmy zewnętrznych, bo nie jesteśmy
zadowoleni z jakości działania i pojemności naszych instytutowych skrzynek
pocztowych (z resztą działających w oparciu o zagraniczne serwery lub programy
obsługujące).
4. W dziedzinie wymiany informacji w
świecie wirtualnym często musimy korzystać z Research Gate jeśli chcemy
prezentować swoje dokonania naukowe, zakładamy też profile na faceboooku i w
innych komercyjnych mediach, albo prywatne strony na zewnętrznych serwerach, bo
strony internetowe większości instytucji są niefunkcjonalne lub w inny sposób
upośledzone, nie ma na nich PDFów, nie są uaktualniane latami, trudno je
edytować itp.
5. A na przykład taki detal, jednak ważny,
jak usługi lingwistyczne – czy Państwo zapewnia nam np. dobrych
państwowych weryfikatorów języka angielskiego? Nie, również w tej dziedzinie
musimy samodzielnie znaleźć taką osobę i jej zapłacić.
6. A może mamy sprawne państwowe wsparcie z
zakresu analizy danych, albo wysokiej jakości państwowe kursy w tej (lub
innych) tematyce? Nic z tego - te które znam, są inicjatywami konkretnych osób
i znaczna ich część jest przedsięwzięciami komercyjnymi. Więc gdy potrzebujemy
wsparcia merytorycznego, to musimy sami się o nie zatroszczyć.
7. A może mamy sprawne i niedrogie usługi,
na przykład państwowe laby genetyczne? Czasem mamy (ale tylko jeśli im
zapłacimy, więc są de facto częścią rynku użytkując państwowy sprzęt) ale
często musimy wysyłać próbki na drugą stronę kuli ziemskiej do Korei, albo do
Szwajcarii. Więc tutaj musimy sami kombinować, bo akurat w tej dziedzinie
Państwo nie bardzo jest pomocne.
8. A może agencje rządowe zapewniają nam
łatwy dostęp do danych środowiskowych? Wchodzimy na stronę IMGW i po
kilku kliknięciach mamy na dysku bazę danych o pogodzie lub stanie rzek? Mamy
łatwy dostęp do innych danych państwowych (np. LIDAR, dane kartograficzne,
Agencje Rolne)? Możemy łatwo pobrać dane wektorowe pokazujące np. zagrożenie powodziowe,
użytkowanie gruntów? Większość tych danych jest cholernie trudno dostępna,
wymaga pisania pism i długiego oczekiwania, inne w ogóle nie są dostępne. Na
szczęście niektóre dane są dostępne w instytucjach zagranicznych (np. NOAA z
USA)
9. Czy mamy dobre polskie czasopisma,
bez których nie możemy promować swoich wyników? Nie – 99% liczącej się
działalności wydawniczej, dzięki której istniejemy jako naukowcy, to
zagraniczne wydawnictwa komercyjne, a te nieliczne Polskie, nie powstają dzięki
urzędnikom i borykają się z poważnymi trudnościami finansowymi. Więc również w
tej dziedzinie Państwo nie zapewnia nam nic.
10. To może chociaż mamy rzetelny państwowy system
oceny tych czasopism? Niestety akurat w tej dziedzinie Państwo dostarcza
jedynie absurdalny i budzący śmiech Wykaz Czasopism naukowych, według którego
kilka publikacji w Sylwanie znacznie przewyższa jedną w Oikosie, dlatego ten
wykaz jedynie przeszkadza (bo wpływa na finansowanie) i stosujemy własne – w
oparciu o zewnętrzne wskaźniki jakości (IFy itp.) i zdrowy rozsądek.
11. W takim razie, może urzędnicy zapewniają
nam sprawne i aktualne bazy czasopism, dzięki którym możemy wyszukiwać
interesujące nas artykuły? A może mamy dobrą polską wirtualną bibliotekę, bez
której nie mielibyśmy dostępu do PDFów i książek? Niestety akurat ten obszar
wychodzi poza zainteresowanie urzędników i tutaj musimy korzystać z
zewnętrznych inicjatyw, takich jak ISI, Google Scholar, Research Gate lub
Scopus.
12. To może chociaż centralna władza
zapewnia nam jasny i klarowny system oceny jednostek naukowych? Tak się
pechowo składa, że niestety system oceny jednostek akurat jest rażąco mało
klarowny i opracowywany wstecznie, więc panuje tu wyjątkowy bałagan. Ale możemy
korzystać z rankingów zewnętrznych (np. Szanghajskiego, Perspektyw itp.).
13. To może dostajemy od Państwa wiarygodny system
rozwoju kariery naukowej i możemy zaufać stopniom i tytułom, że są nadawane
w oparciu o wiedzę i osiągnięcia? Niestety tutaj państwowe instytucje nie
sprawdzają się i nikt zdrowy na umyśle nie bierze na serio tych stopni –
niejeden profesor nie powinien oglądać Uniwersytetu nawet na zdjęciach, a wielu
obecnych kierowników/dziekanów/dyrektorów itd., swoje stanowiska zawdzięcza
układom i znajomościom i obejmuje ważne funkcje mimo rażących niekompetencji.
Zatem w tej dziedzinie Państwowe regulacje nie są zbyt przydatne i prowadzimy
swoje własne prywatne oceny kompetencji.
Ta lista mogłaby być dłuższa i bardziej
szczegółowa, ale już tych kilka punktów powinno zachęcać do przemyślenia sprawy.
Zwróćcie uwagę, że robiąc Naukę wszystko zawdzięczamy sobie albo zewnętrznym
dostawcom usług i narzędzi, a prawie nic nie dostajemy od instytucji państwowych.
Przemyślcie proszę następujące pytanie: jaka
część Waszej obecnej aktywności naukowej nie byłaby możliwa, gdyby zniknęła cała
„opieka” ze strony ministerstwa i pokrewnych instytucji? Myślę, że żadna. Instytucje
państwowe i kierujące nimi osoby spełniają dziś jedną rolę: są pośrednikami
między zleceniodawcą (podatnikiem), a zleceniobiorcą (nami) usługi o nazwie
„Nauka”, odcinając przy okazji troszeczkę z tych środków dla siebie (utrzymanie
kilku hektarów biur w centrum miasta i pracujących w nich tysięcy ludzi troszkę
kosztuje…). Nie nawołuję do anarchii, nie jestem przeciwnikiem Państwa, nic z
tych rzeczy. Nawołuję wyłącznie do refleksji i do spojrzenia na ten system z
zewnętrznej perspektywy, chociaż na chwilę. Poświęćcie pięć minut, ale tak
dosłownie, i wyobraźcie sobie Naukę nieskrępowaną urzędniczo-prawnymi ramami –
może Święta są dobrą okazją do takiego intelektualnego ćwiczenia.
Jako electronic appendix załączam
najlepsze życzenia świąteczne ;-)
Michał Żmihorski