Mieliśmy niedawno na blogu burzliwą dyskusję o
habilitacji. Myślę, że warto kontynuować ten wątek, bo sprawa jest bardzo
ważna, ale w możliwie konstruktywnej formie. Spróbuję stworzyć ramy do takiej
dyskusji: proponuję wyobraźmy sobie, że jesteśmy ministrem Gowinem z niczym
nieskrępowaną możliwością kreowania nowych przepisów regulujących temat
habilitacji. Zostawmy na razie pomysł likwidacji habilitacji w ogóle i
spróbujmy poprawić to, co obowiązuje obecnie.
Zgodzimy się zapewne, że funkcjonująca obecnie
procedura habilitacyjna, począwszy od braku jasnych kryteriów niezbędnych do
spełnienia przez habilitanta, poprzez niewiarygodną wręcz łaskawość Centralnej
Komisji w wielu przypadkach, aż do niezrozumiałego procesu recenzji i
głosowania przez radę naukową stopnia doktora habilitowanego, jest – delikatnie
mówiąc – do kitu. A jak taka procedura wyglądać powinna? Poniżej moja
propozycja, którą proszę potraktować jako zaproszenie do dyskusji, krytycznej
oceny i przedstawienia własnych pomysłów.
Habilitacja w biologii
środowiskowej
– propozycja
[w kwadratowych nawiasach
moje komentarze]
Wymóg
formalny: stopień doktora
Czas od
uzyskania stopnia doktora: nieokreślony [można
nawet po roku, jak ktoś jest bardzo zdolny]
Zatrudnienie
habilitanta: nieokreślone [może być bezrobotny,
pracujący zagranicą, lub pracujący poza nauką]
Kto
wnioskuje: sam zainteresowany [nie jest potrzebna
zgoda/poparcie żadnych instytucji, by wystąpić z wnioskiem o hab.]
Wymagania odnośnie dorobku naukowego:
- co najmniej jeden grant, w którym habilitant jest
kierownikiem
- co najmniej 20 publikacji JCR Core Collection po
doktoracie [definicja: t+1 lub więcej, gdzie t to rok
obrony. Żadne czasopisma spoza JCR CC nie są uwzględniane]
- co najmniej 5 publikacji JCR CC pierwszoautorskich
po doktoracie
- co najmniej 5 publikacji z Q1 (pierwszej
ćwiartki) listy JCR CC
- co najmniej 200 cytowań bez autocytatów wg ISI CC
[nie wiem jak tu uwzględnić
monografie – proponowałbym te wyłącznie po angielsku i zamiast części
publikacji]
Wymagania odnośnie dokonania
naukowego:
- co najmniej 4 jednotematyczne, pierwszoautorskie
prace z listy JCR Core Collection z Q1 lub Q2
Inne:
- Recenzentem habilitacji może zostać wyłącznie
osoba indeksie H wg ISI Core Collecition większym niż habilitant i z innej jednostki
naukowej niż habilitant [żeby leśne dziadki nie
recenzowały]
- Oświadczenia o wkładzie autorów nie są wymagane [w dokonaniu są prace tylko pierwszoautorskie]
- Stopnia dr hab. nie może nadawać Rada Naukowa
instytucji w której habilitant pracuje lub pracował na etacie [żeby przyjaciółki „pani Halinki” nie głosowały z sympatii do
niej]
Komentarz:
Zostawiam na razie samą procedurę (wniosek do CK i
głosowanie przez Radę Wydziału/Instytutu, koszty itp.), choć tu też jest pewnie
sporo do zrobienia. Oczywiście możemy się spierać o liczby (np. 200 cytowań czy
300, itp.) i warto to robić. Natomiast zwracam uwagę, że taki model eliminuje
wszystkich leśnych dziadków (=wybitnych profesorów, których Scopus określa wspólną
nazwą „result not found”) z procesu recenzowania. Poza tym, ważna rzecz: taka
habilitacja przestaje być narzędziem do utrzymania władzy leśnych dziadków nad
młodymi i ambitnymi naukowcami. Jest odwrotnie: promuje młode, głodne wilki, a
filtruje osoby z miernym dorobkiem. Dlatego nie jestem zaciekłym przeciwnikiem
habilitacji, bo dobre sprecyzowanie wymogów może z niej zrobić skuteczne
narzędzie do podnoszenia poziomu w nauce. Dużą zaletą takiego rozwiązania jest
stosunkowo niewielka ingerencja w obowiązujące przepisy – likwidacja
habilitacji to rewolucja totalna, wymagająca równoczesnej zmiany wielu innych
aktów prawnych, co w Polsce trwa latami i nigdy się nie udaje. A doprecyzowanie
wymogów można wprowadzić łatwo i szybko. I odwrotnie, jak ktoś pisał w
komentarzach – zniesienie habilitacji wcale nie musi przynieść dobrych
rezultatów, wręcz przeciwnie. Dziś część ludzi jednak nie przechodzi przez
procedurę habilitacji i żegna się z nauką, a nawet ci robiący słabe habilitacje
coś jednak starają się pisać przed przystąpieniem do procedury. Bardzo łatwo
mogę sobie wyobrazić, że w przypadku braku habilitacji obie te grupy po prostu
nie będą nic robiły, a mając umowę bezterminową będą nie do ruszenia i jeszcze
na koniec zrobią profesurę. Więc nie habilitacja lub jej brak jest kluczem,
lecz patrzenie na dorobek przy rozdzielaniu kompetencji i środków w nauce.