Minęły równo dwa
lata mojej pracy w Department of Ecology, Swedish University of Agricultural
Science, spróbuję więc zarysować główne różnice między ekologią w Polsce i
Szwecji, które powodują, że ekologia szwedzka stoi wyżej od naszej. Czy
faktycznie stoi wyżej? Myślę, że tak - ten w sumie niewielki departament (na
Research Gate 130 osób, w tym sporo doktorantów) wyprodukował w ciągu tych
dwóch lat: 1*Science, 1*Nature, 3*Nature Communications, 3*Ecol Lett (dla
porównania, cała PL: 2 prace), 2*TREE (cała PL: 1 praca), 1*PNAS. W nieco
niższych kategoriach też jest spora dysproporcja: 1*Ecology (cała PL: 1 praca),
7*Biol Conserv (cała PL: 4 prace), 4*Ecography (cała PL: 1 praca) itd. [dane z
ISI, wyszukiwane po "address"]
Oto główne
punkty (z pewnością skrzywione moim doświadczeniem, zarówno zdobytym w Polsce,
jak i w konkretnej jednostce w Uppsali, na co należy brać poprawkę):
1. Kierownictwo
W całym DeptEcol
pracuje pewnie ok 150 osób, a szefem całej jednostki (=head of the department)
jest kobieta, która właśnie poszła na urlop macierzyński. Poszczególnymi
grupami kierują ludzie w wieku najczęściej 40-50. Zatem siła ciężkości kierownictwa
jest przesunięta o jedno lub dwa pokolenia - w stosunku do Polski - w kierunku
ludzi młodych. Przypomnijcie sobie rady naukowe Waszych instytutów/wydziałów i
średnią wieku... Poza tym, co chyba jeszcze ważniejsze, władza (w sensie
podejmowania decyzji o zatrudnieniu, wydawaniu środków itp.) jest znacznie
bardziej równomiernie rozłożona między kierowników grup w Szwecji niż w PL. W Polsce
struktura władzy w nauce przypomina model z pierwotnych plemion, w którym wódz
(kierownik wydziału, instytutu itp.) może prawie wszystko (decyduje
jednoosobowo kogo zatrudnić, czy podpisać grant, czy kupić taki albo inny
sprzęt itp.), nawet jeśli naukowo jest słaby. W Szwecji to nie do pomyślenia -
tu w zasadzie największy wpływ na działalność mają kierownicy grup, a więc
ludzie najczęściej będący na szczycie swojej naukowej wydajności. To ma
zasadnicze konsekwencje dla sposobu zarządzania całą jednostką.
2. Zarządzanie
W DeptEcol SLU
kierownicy podejmują próbę zarządzania tą jednostką, w prawdziwym znaczeniu
tego słowa. Myślą co powinniśmy w ramach działalności naukowej robić, jak
powinien wyglądać dalszy rozwój jednostki, pytają, naradzają się, sondują
tematy (np. mnie szef wysyłał na jakieś mikro-konferencje, żebym się dowiedział
jakie są potencjalne możliwości wejścia w dany temat, wykorzystania danej
metody). Nie wiem do końca na ile ustalenia z takich rozmów determinują pracę
konkretnych osób (bo to zależy w dużej mierze kto jaki grant dostanie), ale
przynajmniej jest dyskusja wokół generalnej wizji. Dla mnie to zupełna nowość!
Z moich własnych doświadczeń z PL i opowiadań od znajomych z różnych jednostek,
u nas (PL) jest bardziej chaotycznie i przypadkowo, nie słyszałem też nigdy w
żadnych dyskusjach o wizji, chyba nikt sobie nie zadaje takich pytań, a jeśli
już to jednoosobowo kierujący jednostką.
3. Dydaktyka
Ja nie mam jej w
ogóle na SLU i mam wrażenie, że wszystkie osoby pracujące jako postdoki
również. Wydaje się, że obciążenie dydaktyczne profesorów na SLU jest najwyżej
przeciętne - ale sam nie miałem dydaktyki w PL, więc trudno mi o porównanie,
choć wiem, że to może być ważna różnica.
4. Wiedza
Ludzie z którymi
mam okazję dyskutować naprawdę dużo wiedzą. Poziom statystyki reprezentowany
przez niektóre osoby z naszej grupy jest bardzo wysoki (regularnie publikują w
Methods in Ecol Evol, tworzą nowe pakiety w R itp.). Jest kilka osób naprawdę
dobrych z teoretycznej ekologii i matematycznego modelowania populacji (dwie
prace w Nature communications to właśnie od nich), co w PL jest w ogóle bardzo
zaniedbane. Wszyscy doktoranci pracują w R, wielu łączy R i Jagsa/Winbugsa. Także
czysta ekologia jest na bardzo wysokim poziomie. Jestem pewien, że przeciętny
ekolog PAN lub Uniwersytetu w Polsce ma znacznie niższe umiejętności niż jego
kolega na SLU. Ta wiedza i umiejętności nie są oczywiście cechami wrodzonymi -
oni po prostu tego musieli się nauczyć, więc nie mamy żadnych wymówek (być może
poza koniecznością wypełniania w skali roku setek druków, podań o przydział
papieru, pism itp.). Ale przypomnijcie sobie poziom studiów doktoranckich w PL.
Oni uczą się statystyki, bo w ramach doktoratu mają zapewnione konsultacje
statystyczne (ileś godzin na semestr, u statystyka zatrudnionego na etacie), ja
chodziłem prywatnie na korepetycje płacąc za to z mojego stypendium, które na
pierwszym roku wynosiło 0zł/mc... Oni jadą na kurs z ekologii lasu do Japonii,
itd.
5. Współpraca i komunikacja
Jest duży nacisk
na współpracę między grupami, między dziedzinami, na wymianę myśli, wspólne
projekty itp. Różnie to wychodzi, ale jest mocno odczuwalne ciążenie w tym
kierunku. Jest grupa "unifying ecology" a teraz powstaje u nas grupa
w poprzek dotychczasowych podziałów, mająca na celu łączenie ludzi działających
w tematyce "landscape ecology". Ważnym aspektem umiejętności
współpracy jest umiejętność komunikowania sobie wprost pewnych delikatnych
spraw. Nigdy od nikogo nie spotkałem się tutaj z jakimkolwiek komentarzem
negatywnym pozamerytorycznie (z jakimś złośliwym podtekstem itp.), natomiast
nie ma też zbytniego owijania w bawełnę. Na przykład, rok temu był konkurs na
postdoka i szef mówi, żebym startował (wtedy byłem na postdoku, ale nie było
pewne czy będą środki dla mnie na drugi rok), więc złożyłem papiery. Po ocenie
wniosków przychodzi i mówi, że zgłosiło się sporo osób, ale inni kandydaci są
lepsi, więc ja nie przechodzę do drugiego etapu. Mówi to wprost, bez żadnych
podtekstów, bez złośliwości, ale też bez jakiegoś pocieszania - po prostu inni
byli lepsi, więc wybrał innych, to chyba normalne? Nie ma raczej problemu z
powiedzeniem "myślę, że to, co napisałeś jest złe i powinniśmy to
zmienić". I zmieniamy, nikt się nie doszukuje drugiego dna, nikt się nie
okopuje na swoich pozycjach, tylko wspólnie staramy się zmienić to, co
napisałem źle. Mój szef nie ma problemu z wywaleniem całego mojego akapitu
jednym naciśnięciem 'delete', bo uznał, że był słaby, a ja nie odbieram tego
jako atak, próba narzucenia swojej wizji, czy cokolwiek w tym stylu. Po prostu
razem pracujemy, popełniamy błędy, korygujemy je, mamy wspólny cel: dobra
publikacja. Nigdy też nie doświadczałem tak głębokiej orki moich tekstów przez
współautorów – trochę boli, ale się opłaca.
6. Badania terenowe
Badania terenowe
w ramach tych projektów, w których uczestniczę, są prowadzone na szeroką skalę,
ale bardzo rzadko naukowcy te dane zbierają. Nawet doktoranci często nie
zbierają danych. Np. koleżanka broniła doktorat z ptaków archipelagu
sztokholmskiego, ale nie zbierała tych danych, kolega robiący doktorat na
ptakach farmlandu w ogóle nie zbierał danych itp. Robią to wynajęte do tego
ekipy profesjonalnych obserwatorów. W niektórych projektach oczywiście również
naukowcy działają w terenie, ale nie we wszystkich i często co najwyżej
nadzorują pracę innych pracowników. W tym podejściu jest sporo logiki: jeśli
ściągamy dobrych ludzi i płacimy im dużo, to szkoda żeby koleś, który świetnie
zna statystykę i przyjechał tu z Francji, Argentyny lub USA, tracił czas na bieganie
w kaloszach. Model Polski, to często profesor w kaloszach usiłujący wejść na
drabinę itp. Możliwość zlecania prac terenowych jest pewnie w dużej mierze
funkcją dostępnych środków.
7. Doktoraty
Doktoraty są najczęściej
bardziej samodzielne niż w Polsce. Doktorat to prawie zawsze 4 dobre publikacje
(lub maszynopisy + publikacje) z doktorantem, jako pierwszym autorem. Doktorant
ma czterech promotorów, ale ich udział w powstawaniu doktoratu jest chyba
mniejszy niż w PL. Promotorzy nie są nawet wymienieni w drukowanej wersji
doktoratu (a w PL: rozprawa wykonana pod kierunkiem profesora - i tu dajemy
większy rozmiar czcionki...), obrona jest bardzo samodzielna (ostatnio byłem:
>2 godziny dialogu oponent vs. doktorant, żaden z promotorów nie odzywa się
ani słowem aż do końca, mimo że chłopak miał gorsze chwile i w całej sali było
cicho jak w grobie).
8. Narzędzia
Dużym
zaskoczeniem było dla mnie, że wiele z tych bardzo dobrze publikowanych szwedzkich
prac, to proste badania, najczęściej obserwacyjne, a np. genetyka jest tu rzadkością.
Jasne, że zasadność stosowania badań genetycznych zależy od tematu, ale np. w
dziedzinie applied ecology znaczna część pytań nie potrzebuje narzędzi
molekularnych, nierzadko nie potrzebuje eksperymentów. Porównując SW i PL mam
wrażenie, że w Polsce genetyka jest trochę kwestią mody i w badania genetyczne
zaczynają się pakować ludzie nie do końca mający pojęcie o genetyce, czego ja
sam jestem dobrym przykładem (kierowałem nawet grantem z genetyką, jako wątkiem
przewodnim). Niestety jest to też pośrednio "wymuszane" przez
grantodawców - badania genetyczne robią dobre wrażenie i łatwiej na nie uzyskać
środki (słowo "genetyka" w tytule grantu jest pozytywnym predyktorem
prawdopodobieństwa jego otrzymania - robiłem takie analizy na danych z MNiSW). Mam
wrażenie, że łatwiej też kupić sekwenator za grube miliony, niż dać podwyżkę
200 złotych dobrze pracującemu naukowcowi... Jest to o tyle istotne, że badania
genetyczne są drogie (sprzęt, odczynniki) i chyba niewiele jest u nas osób
potrafiących w ogóle dobrze te wyniki interpretować (np.: program podaje
wartość Fst, którą trzeba wpisać do publikacji - ale już niewielu czytało ze
zrozumieniem artykuły o trudnościach interpetacyjnych tego wskaźnika...).
Tymczasem można robić ekologię na najwyższym poziomie (rozumiem przez to
publikacje w TREE, Ecol.LEtt, Ecology itp) bez genetyki, prostymi metodami.
O administracji
(rozumianej jako cały staff nienaukowy) nie będę nawet wspominał, bo to jest
przepaść i o różnicach można w zasadzie napisać osobną książkę... Jedyną uwagę
jaką mam do administracji na SLU przez te lata, to że czekolada w automatach w lunch-roomie
jest trochę zbyt słodka ;-)
Gorąco zapraszam do komentowania, a osoby z doświadczeniem z innych jednostek - do dorzucania kolejnych punktów!
Michał Żmihorski