sobota, 30 kwietnia 2016

Ochrona słoni - inne podejście

Słonie, nosorożce i kłusownictwo - jedna z najbardziej spektakularnych porażek współczesnej ochrony przyrody. Zwierzęta są masowo zabijane przez wyspecjalizowane grupy przestępcze handlujące kością słoniową, przez partyzantów, terrorystów, paramilitarne bojówki i wiele innych. Grupy te nie tylko strzelają do słoni (potrafią zastrzelić blisko 100 jednej nocy) ale też trują słonie cyjankiem, używają najnowszego i drogiego sprzętu, w tym broni snajperskiej i helikopterów. Do Afryki przypływają aż z Chin łodzie z przemytnikami zainteresowanymi zakupem kości. Nielegalny handel kwitnie w wielu regionach Afryki.
 www.newscientist.com

Rocznie zabijanych jest 50.000 słoni, czyli 10% populacji! Celnicy przejmują co roku dziesiątki ton kości słoniowej. O kość słoniową toczy się praktycznie wojna, bo słoni bronią grupy uzbrojonych po zęby strażników i wojsko. Nie raz dochodzi do wymiany ognia między obrońcami i kłusownikami, często giną ludzie po obu stronach. Dochodziło nawet do porwań dzieci strażników, by wymusić na nich nieprzeszkadzanie w kłusowaniu. W efekcie szacuje się, że w ciągu kilkunastu lat dziko żyjące słonie mogą całkowicie wyginąć i zostaną tylko te w ogrodach zoologicznych*

Jaka jest główna linia działania obrońców słoni? Wypada powiedzieć: do bólu głupia. Poza inwestowaniem w nowe technologie, takie jak analizy DNA, drony z kamerami i coraz większe nakłady na ochronę, tego środowiska chyba nie stać na żadną głębszą refleksję i reformę swojego (nieskutecznego) podejścia. Ciągle apelują do władz chińskich, o bardziej stanowcze podejście do walki z przemytem (głównie Chińczycy kupują kość). W te apele włączyła się nawet Hilary Clinton, oczywiście bardzo to poprawiło sytuację... A równolegle jest utrzymywany ścisły zakaz handlu kością, CITES i inne takie wirtualne byty. Co więcej organizowane jest publiczne palenie kości słoniowej przechwyconej przez celników.

Kilka faktów:
1. Jeśli przemytnik z Somalii dostaje 100-150 USD za kilogram kości, czyli zabijając jednego słonia ma 1000 USD do ręki, to nic go nie zatrzyma. Należy przyjąć, że wobec biedy w Afryce, gigantycznych obszarów na których odbywa się ten spektakl i wysokich cen kości, kłusownicy będą stale próbować ją zdobyć i to jest nie do upilnowania. Jeśli są gotowi sami zginąć lub zabić strażnika, to trzeba natychmiast założyć, że dronami i konwencjami nic się nie zdziała. Zejdźmy na ziemię, ochrona tych słoni jest niewykonalna, nie ogrodzimy przecież połowy globusa, czego chyba nie muszę dalej uzasadniać wobec 50.000 słoni zabijanych rocznie. Przypomnę jak wygląda ostatni biały nosorożec:
http://www.grindtv.com/wildlife/armed-rangers-guard-last-northern-white-rhino-male/#QoyJWLTo352RQRA9.97

2. Delegalizacja handlu kością mocno podbija cenę tego produktu, bo kłusownicy i przemytnicy muszą się narażać, ryzykować zastrzelenie przez strażnika, złapanie przez celnika itd. Więc cena idzie mocno w górę i przemycenie kości do Chin jest nagradzane 3000% wzrostem jej wartości (3000USD/kg). Tak kosmiczna marża sprawia, że chętnych do włączenia się w przemyt jest coraz więcej (wiadomo: bieda, bezrobocie, a tu można zarobić takie pieniądze w prosty sposób!). Delegalizując nagradza się zatem przemytników wyższymi zyskami. Każdorazowo gdy somalijski kłusownik macha na pożegnanie swoim chińskim kontrahentom, gdy ich kuter wyładowany ciosami słoni odbija z od brzegów wschodniej Afryki, modli się by nikt nie zalegalizował handlu kością, bo jego marża spadłaby drastycznie.

3. Palenie kości jest już szczytem głupoty, bo poza niszczeniem dowodów przestępstwa (o  tym pisał np. NewScientist), bardzo obniża się dostępność surowca na rynku, a tym samym jego cena szybuje bardzo wysoko. Więc po każdej takiej akcji palenia kości, wobec niesłabnącego popytu (akurat jakiś bogaty Chińczyk by się tym przejmował) kłusownicy i przemytnicy dostają jeszcze lepszą ofertę: jeśli ci się uda, dostaniesz nie 3000USD jak dotychczas, lecz 5000USD - postaraj się kolego, weź lepszych ludzi, kupcie lepszy sprzęt, mapy, helikopter. W interesie każdego przemytnika jest, by złapali jego konkurencję i spalili znalezione ciosy - wtedy cena tego, co ma pod pokładem swojego przemytniczego kutra, rośnie z automatu kilkukrotnie! 

Świetne są komentarze czytelników New Scientist pod artykułem dotyczącym palenia kości słoniowej - ich trzeźwa ocena napawa mnie optymizmem, że jednak uda się coś zmienić, bo inaczej (przepraszam za mocne słowa) ignoranci z organizacji ekologicznych, będą utrzymywać stan obecny aż do ostatniego słonia na wolności:

"So we create a 120 ton shortage of ivory to discourage others from hunting for it. You need to flood the market with it to drop the price not the other way around. Now they'll skyrocket the value of ivory and actually contribute to the high demand"

"economically ignorant conservation can cause more destruction than doing nothing at all."

"If you put all that ivory on the market at the same time that could lower the price of ivory making it not worth the risk of getting shot as a poacher. With that money they would have more resources to protect the elephants & other hunted species. Cann't see their logic that this would stop poaching when the price of ivory will increase."

Zastanawia mnie, że ludzie teoretycznie mający wiedzę o ekologii, a więc naturalnych procesach, cyklach drapieżnik-ofiara albo procesach demograficznych zależnych od zagęszczenia, nie widzą absurdu tego co robią... Tekst o problemie na stronie WWFu zaczyna się od słów "Despite a ban on the international trade in ivory...". Nie "pomimo" tylko "dzięki"!

To co wydaje się obecnie najrozsądniejsze, to legalizacja handlu kością słoniową (co oznacza, mówiąc wprost, niestety konieczność zabijania części słoni), przez co zwiększy się kontrola nad jej pozyskaniem (w pewnych rejonach słoni jest podobno za dużo), spadną marże przemytników, a pieniądze od bogatych kupców z Chin będą zasilały budżet WWFu, a nie Boko-Haram, jak obecnie. Najlepiej gdyby słonie zabijali ludzie, którzy z niezrozumiałych dla mnie przyczyn lubią to robić (safari itp) płacąc za to grubą forsę. Poza tym, każdą kość skonfiskowaną przez przemytników należy sprzedawać po normalnych cenach na rynku, by obniżyć cenę surowca i zaspokoić przynajmniej część popytu, obniżając tym samym motywację ekonomiczną do dalszego kłusowania. Będzie można w ten sposób dotrzeć do odbiorców edukując ich przy okazji. Nie jest to strategia przyjemna, ale wydaje się, że jako jedyna może realnie zapobiec katastrofie. Pytanie tylko czy organizacje ekologiczne stać na taki zwrot intelektualny i emocjonalny w tej sprawie, czy też będą trwać przy swojej etycznie wygodnej postawie "ani kroku w tył" kosztem tych zwierząt.

Michał Żmihorski

PS żeby nie było wątpliwości - nie jestem i nigdy nie byłem myśliwym, nie umiałem zabić nawet świerszcza realizując swój grant, więc czekałem aż same zdechną...

* być może jest to założenie błędne, bo jeśli wyginą wszystkie słonie na wolności, to cena kości będzie tak wysoka, że zabite zostaną również te w ogrodach - jaki to problem wejść w nocy przez płot z kałasznikowem i piłą?

piątek, 29 kwietnia 2016

Biuro ds. Doskonałości Naukowej PAN

MNiSW we współpracy z PAN otwierają "Biuro ds. Doskonałości Naukowej PAN". Biuro ma wyszukiwać osoby z szansą na grant i pomagać im go złożyć. Roczny koszt funkcjonowania biura to 500 000 zł (42 000/miesięcznie). Niestety Biuro nie ma swojej strony internetowej (w każdym razie nie znalazłem), więc najlepiej dzwonić lub przyjść na Plac defilad w Warszawie (maila nie polecam - kilka razy pisałem do PAN, ale nigdy nikt mi nie odpisał). 
Tutaj więcej informacji:



Z jednej strony dobrze, że MNiSW/PAN organizują wsparcie techniczne dla potencjalnych aplikujących i taka była moja pierwsza reakcja. Ale po chwili zastanowienia pojawia się wokół sprawy kilka pytań

Po pierwsze, przecież od dawna funkcjonuje inna jednostka zajmująca się ERC. Istnieje przecież Krajowy Punkt Kontaktowy, który ma za cel (cytat ze strony): "pogłębione usługi konsultacyjne, bezpośrednie doradztwo w zakresie przygotowania wniosków". I dalej: "KPK realizuje powierzone mu przez MNiSW zadanie [...] wspierania uczestnictwa polskich jednostek w kolejnym Programie Ramowym UE [...] KPK to kilkudziesięciu wysokiej klasy ekspertów posiadających wiedzę z zakresu [...] przygotowania wniosków projektowych [...] i rozliczeń formalno-finansowych projektów". KPK ma dyrektora i trzech zastępców, ma nawet rzecznika prasowego i - jak czytamy wyżej - kilkudziesięciu ekspertów, w tym trzech pracowników zajmujących się grantami ERC (z czego jednemu nie udało się wstawić swojego zdjęcia na stronie, ale KPK działa dopiero od 2001 roku). Ponadto, biuro w Warszawie, 11 Regionalnych Punktów Kontaktowych oraz kilkanaście Branżowych Punktów Kontaktowych, kilkadziesiąt linii telefonów stacjonarnych itd. KPK ma swoją stronę, tutaj, ma też fanpage na facebooku, na którym w ciągu ostatniego tygodnia pojawiło się 17 postów (a więc mają osobę na etacie wrzucającą te posty), z czego każdy wzbudził reakcję od 0 do 11 osób...

Po drugie, warto spojrzeć na sprawę szerzej i zastanowić się nad przyczyną, dla której Brytyjczycy dostają 1200 grantów, Węgry 48, a my jedynie 21. Czy tą przyczyną jest deficyt Biur ds doskonałości i zbyt skromny aparat urzędniczy opiekujący się naukowcami? 

Michał Żmihorski

środa, 20 kwietnia 2016

Doktorat w Australii


Poszukujemy osoby zainteresowanej realizacją pracy doktorskiej w ramach projektu badawczego NCN „Funkcje i mechanizmy koordynacji akustycznej i wizualnej w sygnalizacji zwierząt.” Projekt jest częścią kompleksowego studium nad koordynacją czasową w komunikacji multisensorycznej i wieloosobniczej. Celem projektu jest określenie w jaki sposób nadawcy i odbiorcy sygnałów multimodalnych i wieloosobniczych radzą sobie z problemami utraty koordynacji audio-wizualnej w wyniku przesunięcia fazy dźwięku do obrazu wraz z dystansem transmisji oraz względności koordynacji między dźwiękami napływającymi z dwóch oddalonych od siebie źródeł.

Projekt planowany jest na 3-4 lata i będzie opierał na badaniach eksploracyjnych i eksperymentalnych nad systemem komunikacji audio-wizualnej graliny srokatej (Grallina cyanoleuca) w Australii, z czego w samej Australii przez około 3 miesiące każdego roku. Zasadniczym powodem prowadzenia badań w Australii jest fakt, iż na półkuli północnej brak jest gatunków śpiewających w tzw. duetach antyfonalnych, w których partnerzy śpiewają naprzemiennie w wysoce skoordynowany sposób. Tym bardziej brak jest gatunków u których duet antyfonalny składa się z kilku modalności jednocześnie. U graliny sygnalizacja łączy śpiew z ruchem skrzydeł lub całego ciała i jest wykonywana symultanicznie przez pary z tak duża precyzją, że śpiew partnerów brzmi jak śpiew jednego ptaka.

Na projekt będą składały się następujące etapy: rejestracja i opis struktury czasowej sygnałów audio-wizualnych, analiza i modelowanie struktury pokazów, konstrukcja biorobotów, eksperymenty terenowe oraz opracowanie i opublikowanie wyników.

Warunkiem koniecznym do przyjęcia na studia doktoranckie jest pozytywna ocena uzyskana w trakcie postępowania rekrutacyjnego na studia doktoranckie (patrz szczegóły rekrutacji i regulamin Studium Doktoranckiego Wydziału Biologii UAM: http://www.staff.amu.edu.pl/~biologia ), która zwykle odbywa się w pierwszej połowie lipca. Doktorant ma szanse otrzymania stypendium doktoranckiego UAM (w ramach normalnego programu stypendialnego).

Od kandydata oczekujemy przede wszystkim:
- doświadczenia i nadzwyczajnej motywacji do pracy badawczej
- biegłej w mowie i piśmie znajomości języka angielskiego
- znajomości podstawowych metod statystycznych
- łatwości w przyswajaniu nowego oprogramowania oraz metod badawczych.

Na korzyść kandydata mogą świadczyć także następujące cechy i umiejętności:

znajomość podstaw programowania i/lub elektroniki, sprawność manualna, prawo jazdy (ew. deklaracja jego szybkiego uzyskania), doświadczenie w pracy w terenie, doświadczenie w łapaniu i obrączkowaniu ptaków, dobra kondycja i zamiłowanie do aktywności fizycznej.

Osoby zainteresowane proszone są o przesłanie CV, listu motywacyjnego oraz listu bądź listów rekomendacyjnych.



Dr hab. Paweł Ręk
Zakład Ekologii Behawioralnej
Wydział Biologii, Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu
E-mail: rek@amu.edu.pl
(korespondencję prosimy kierować tylko na adres mailowy)

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Poziom debaty o Puszczy

W normalnym kraju, na pojawiające się pytanie o zarządzania zasobami przyrodniczymi typu: jak rozwiązać problem powodzi, co zrobić z gradacją kornika, lub ile saren mogą zastrzelić myśliwi, pytające spojrzenia opinii publicznej kierują się w stronę osób kompetentnych w danej dziedzinie. Osobami tymi są - przypomnę: mówimy o normalnym kraju - naukowcy, którzy korzystając ze swojej wiedzy potrafią wskazać optymalne rozwiązania (w końcu za to im płaci podatnik),  a w każdym razie znacznie lepsze niż wskazałby przeciętny obywatel. Obywatele i administracja ma do nich zaufanie, oni sami, świadomi odpowiedzialności, starają się doradzać zgodnie ze swoją najlepszą wiedzą. 

W Polsce jest inaczej z dwóch powodów:
1. W Polsce stopnie i tytuły naukowe nosi ogromna rzesza kompletnych nieuków i ignorantów, którzy uniwersytetu nie powinni oglądać nawet na zdjęciach. Mają szczątkowy dorobek, nie czytają, nie wiedzą prawie nic, ale mają tytuły profesorów, doktorów, robią habilitacje, pracują na uczelniach i w PAN. Na taki stan rzeczy składa się historyczny (nie matura lecz chęć szczera...) i obecny (dziurawe sito CK) system awansu naukowego. Środowisko naukowe toleruje osoby niekompetentne w swoich szeregach, przepycha je przez ocenę na radach naukowych, pomaga awansować, "bo pani Basia, tyle lat pracowała" itd. Dodatkowo różne "wyższe szkoły psychologii i łowiectwa" stale dorzuca kolejnych "doktorów". W efekcie, wiele osób formalnie posiadających wszystkie atrybuty (stopnie, zatrudnienie) uprawniające do zabierania głosu w sprawach wymagających opinii eksperta, ekspertami nie jest. 
2. Dziennikarze i administracja państwowa nie potrafią ocenić kompetencji potencjalnych kandydatów do zajęcia stanowiska w danej sprawie, nie potrafią odróżnić profesora prawdziwego od "profesora na niby". Więc często proszą o opinię tego drugiego. Sytuację pogarsza fakt, że chęć zabrania głosu w dyskusji i pewność siebie z jaką dyskutant orzeka w danej sprawie, są odwrotnie proporcjonalne do dorobku naukowego i faktycznej jego wiedzy. Praca naukowa jest czasochłonna i uczy pokory, więc pseudonaukowcy od tych obciążeń uwolnieni i szukający okazji do podbudowania swojej pozycji (słabej z powodu znikomego dorobku) chętnie korzystają z zaproszeń do zasiadania w różnych komisjach, radach doradczych, komitetach opiniotwórczych, a także przed kamerami/mikrofonami telewizji i radia, w których nie boją się dużo i stanowczo wypowiadać. 

W efekcie mamy bazar zamiast merytorycznej debaty i kto głośniej wrzeszczy, odnosi sukces. Puszcza Białowieska jest tu dobrym przykładem - media przedstawiają prof. Jana Szyszko jako "cenionego na świecie naukowca", podczas gdy jego dorobek naukowy widoczny w Scopus (14 prac, 116 cytowań) jest kilkunastokrotnie niższy niż osób, które się z nim nie zgadzają (np. prof. Wesołowski). Ale obaj są profesorami, co laika prowadzi do błędnego wniosku o równej wadze ich opinii. Tak samo jest w innych przypadkach. Zarządzanie ryzykiem powodziowym, lokalizacja farm wiatrowych, leśnictwo, łowiectwo, rozdzielanie funduszy na ochronę przyrody - w tych dziedzinach królują pseudoeksperci, a ich opinie prowadzą do szkodliwych (pod względem kosztów, efektywności wykorzystania zasobów, szkodliwości przyrodniczej) rozwiązań.

Obserwując to dochodzę do następującego wniosku i proszę czytelników o krytyczną jego weryfikację: środowisko naukowe, któremu zależy na bazującym na wiedzy zarządzaniu zasobami przyrodniczymi musi oczyścić merytoryczną debatę z pseudonaukowców i jest na to tylko jedna metoda: kryterium dorobku naukowego mierzonego twardymi wskaźnikami. 

Wobec inflacji stopni i tytułów jedynym w miarę obiektywnym kryterium, które powinniśmy rozpowszechniać w debacie publicznej, reklamować, uświadamiać jego wagę i ciągle o nim przypominać, jest zatem dorobek naukowy. Przede wszystkim publikacje w dobrych czasopismach, cytowania, kumulowany IF. Scopus, Research Gate i GoogleScholar - powszechnie dostępne, łatwo można każdego sprawdzić i wszystkim, którzy nie mieli chęci lub okazji do robienia nauki, stanowczo podziękować. Nie masz publikacji w For Ecol manage lub Biol Conserv? To nie jesteś ekspertem i nie zabieraj głosu w sprawie Puszczy! W grupie "odfiltrowanych" mogą się zdarzać osoby wybitne (=bez dorobku ale z dużą wiedzą) ale trzeba je poświęcić jeśli mamy wyjść z poziomu bazaru! Nie możemy dopuszczać do sytuacji, w której jakiś człowiek, który w podejrzany sposób zdobył tytuł i diabli wiedzą jakim cudem przez tyle lat utrzymał się na stołku w PAN/uczelni, opiniował oddziaływanie wielkoskalowych inwestycji lub tworzył zalecenia odnośnie strategii zarządzania zasobami przyrodniczymi. Kryterium dorobku odsiewa 95% tych leśnych dziadków i zwykłych manipulatorów, porównujących Puszczę Białowieską do pola ziemniaków, czy uzasadniających swoim autorytetem, że "ptaki złapiemy i przeniesiemy w inne miejsce, więc spokojnie można budować" itd. Oczywiście nadal będą spory, ale ta najgorsza frakcja kierująca się zasadą "nie znam się, więc się wypowiem" zostanie zmarginalizowana.

Kryterium głupie i niedoskonałe, ale mamy coś innego
Michał Żmihorski 

wtorek, 12 kwietnia 2016

Feedback w Szwecji

Taki jest plan dyskusji, którą przeprowadza z każdym pracownikiem szef unitu na SLU. Oni podchodzą do tego bardzo serio - szef umawia się z delikwentem na spotkanie wcześniej, rozmowa trwa godzinę, prowadzący wywiad notuje nasze odpowiedzi. Mimo że lista pytań na pierwszy rzut oka może wydawać się dziwna, to moim zdaniem ma potencjał żeby faktycznie usprawnić pracę. Szczególnie ciekawe wydają mi się pytania o niewykorzystane kompetencje (co umiesz, czego nie wykorzystujesz w pracy). Chyba warto kopiować dobre wzorce... W każdym razie wrzucam, trochę jako ciekawostkę, trochę jako potencjalną inspirację. 


Michał Żmihorski

wtorek, 5 kwietnia 2016

Debata o ochronie przyrody

Organizatorzy zachęcają do zgłaszania swojej obecności za pomocą Facebooka, gdzie będą umieszczane bardziej szczegółowe informacje dotyczące debaty.

sobota, 2 kwietnia 2016

Czy "bezpłatne" studia są korzystne dla mniej zamożnych?

Ponieważ celem tego bloga nie jest prezentowanie opinii, z którymi w większości się zgadzamy, lecz wkładanie kija w mrowisko i kontestowanie ogólnie przyjętej w mainstreamie poglądów dot. nauki w Polsce, dziś wrzucam temat dość kontrowersyjny. Uprzedzając krytykę przyznam się od razu, że sam nie mam dobrze skrystalizowanych poglądów w tej sprawie, jestem jednak pewien że te powszechnie obowiązujące są budowane głównie na życzeniowy myśleniu, ignorancji i zamykaniu oczu na twarde fakty. Chciałbym tym wpisem pokazać Czytelnikom nieco inną optykę, po przyjęciu której (choćby na chwilę, na potrzeby intelektualnego eksperymentu) zmienia się odbiór istniejącego w Polsce systemu szkolnictwa wyższego. Chodzi o finansowanie szkolnictwa wyższego, w tym przede wszystkim o pytanie: czy system bezpłatnej edukacji niweluje, czy też pogłębia nierówności społeczne?

Model, który - tak zakładam - w większości uznamy za sprawiedliwy i rozsądny jest następujący: studia są bezpłatne, by osoby mniej zamożne (z mniej zamożnych rodzin) mogły zdobywać wykształcenie na równi ze studentami z rodzin o wysokim dochodzie. W efekcie oczekujemy, że niższy status materialny rodziców nie ogranicza ich dzieciom dostępu do edukacji, a więc w dłuższej perspektywie czasowej pomaga im zmienić na lepsze swoją sytuację (bo lepiej wykształceni na ogół zarabiają więcej). W teorii brzmi to pięknie i nikt chyba nie będzie kwestionował zasadności tak zdefiniowanych celów bezpłatnego szkolnictwa. Jednak realia są inne od założeń. Pokusiłbym się nawet prowokacyjnie o stwierdzenie, że obecny system "bezpłatnego szkolnictwa wyższego" to sprawnie działająca maszyna zabierająca pieniądze najuboższym i przekazująca je najbogatszym (sam tego nie wymyśliłem, część ekonomistów tak to nazywa). Trzy punkty:

1. Biedni nie studiują bezpłatnie
Znaczna część młodzieży z rodzin ubogich w ogóle nie studiuje. Znam dość dobrze środowisko wiejskie (pochodzę z W-wy ale realizując 4 granty długo mieszkałem na wsi) i mało kto z tych naprawdę ubogich ludzi, dla których normą jest tyrać przy zrywce drewna w lesie za kilkadziesiąt złotych dniówki, może posłać swoje dzieci na studia do dużego miasta. W efekcie, na bezpłatnych studiach udział studentów z rodzin najbiedniejszych jest tragicznie niski. By nie być gołosłownym: "Prof. Mieczysław Kabaj z Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych uważa, że studenci z uboższych rodzin stanowią zupełny margines na studiach bezpłatnych, prof. Maria Jarosz, że jest ich najwyżej 2%." źródło

2. Biedni płacą na bezpłatne studia bogatych
Na bezpłatnych studiach na najlepszych polskich uniwersytetach studiują głównie dzieci z zamożnych domów i z dużych miast (dobry przykład: obecnie najbogatsi Polacy wg Forbes, Dominika i Sebastian Kulczyk, są właśnie po takich studiach). I to oni są głównymi beneficjentami systemu bezpłatnej edukacji wyższej w Polsce. Tymczasem wszyscy młodzi ludzie z uboższych rodzin, którzy już od wczesnej młodości (najczęściej już jako nieletni) mają ciężką i nisko płatną pracę, są dodatkowo obciążeni składając się w podatkach na bezpłatne szkolnictwo wyższe. W efekcie w wieku 18-23 lata zamożna młodzież wielkomiejska studiuje, a więc nie płaci składek, a finansuje to m.in. pochodząca z ubogich rodzin młodzież z prowincji. Również pod koniec życia jest podobnie: osoby z wyższym wykształceniem żyją zazwyczaj dłużej, więc dłużej pobierają emeryturę (a płacą na nią krócej - patrz wyżej).

3. Biedni, jeśli studiują, to płatnie
Jeśli już dzieci z biedniejszych rodzin, najczęściej gdzieś z prowincji, idą na studia, to zazwyczaj do płatnych szkół, w stylu "wyższa szkoła łowiectwa i psychologii", otrzymując w nich relatywnie słabe wykształcenie. I muszą oczywiśćie za te szkoły zapłacić (pieniędzmi, które im zostaną po obowiązkowym opłaceniu bezpłatnej edukacji dla zamożnych w mieście), co najczęściej i tak jest dla nich niższym kosztem niż przeniesienie się na 5 lat do miasta, by studiować w szkole bezpłatnej.

Oczywiście na studiach bezpłatnych w Polsce studiuje wielu studentów z rodzin mniej zamożnych i dla nich ten system jest niewątpliwie korzystny (jest to jednak ta część rodzin mniej zamożnych, której powodzi się stosunkowo nieźle). Jednak ocena całościowa, uwzględniająca powyższe fakty, nie może być pozytywna - powiedzmy to sobie jasno: bezpłatne szkolnictwo wyższe wypompowuje znaczne środki finansowe z budżetów domowych rodzin uboższych (którzy - co ważne - są proporcjonalnie bardzo obciążeni podatkami, bo z płacy minimalnej ok 50% wędruje do budżetu, w postaci podatków i składek) i finansuje z tego system, z którego korzystają głównie zamożni. Wiem, że powtarzam to po raz trzeci, ale mit o bezpłatnych studiach, z których jakoby korzystają ubodzy, jest bardzo głęboko zakorzeniony w naszej świadomości. I choć wiem, że noblista z ekonomii nie ma wystarczającego autorytetu wśród polskich uczonych, by cokolwiek im wyperswadować, to jednak wrzucę na koniec fragment opinii prof. Friedmana (Nobel w 1976) na ten właśnie temat:
Co z tym zrobić? Wydaje się, że każde rozwiązanie uzależniające ponoszenie kosztów (w podatkach) od faktycznego korzystania z tego systemu (studiowania) będzie lepsze od obecnego. Jakieś sugestie?

Michał Żmihorski