sobota, 30 stycznia 2016

Burza w ICF PAN

Kolejny, przykry artykuł o konfliktach w PAN, tym razem w naukach ścisłych:

Nie wiem do końca jak komentować te informacje. W pierwszej kolejności zwraca moją uwagę przede wszystkim ogromne rozwarstwienie zarobków w PAN - dyrektor zarabia 52000zł/miesiąc (600 000zł/rok) a doktorant dostaje np. 150 zł/mc (tak jest w kilku jednostkach PAN w Polsce, ale nie wiem jak w tym konkretnym), a więc 347 razy mniej! Co odzwierciedla tak ogromna różnica w wynagrodzeniu? Wkład pracy? Produktywność naukową? Nigdy nie byłem zwolennikiem wyrównywania pensji - uważam, że problemem jest często brak jej zróżnicowania, ale zestawienie tych ekstremów chyba na każdym robi wrażenie... Kolejna refleksja: czy w nauce faktycznie brakuje pieniędzy, czy też  problemem jest raczej dystrybucja tych środków? Z drugiej strony, może dobrze, że osoby naprawdę skutecznie działające, świetni dyrektorzy, którzy nie tylko mają dobre wyniki naukowe (sprawdźcie sami - naprawdę super dorobek) ale ciągną całą jednostkę do góry, mogą zarabiać naprawdę świetnie. Być może taka pensja wcale nie jest przesadą, bo osoby o podobnych kwalifikacjach w firmach prywatnych, w biznesie, bankowości zarabiają właśnie tyle, albo więcej. Więc jeśli chcemy zatrudnić w nauce osobę wybitną musimy jej płacić adekwatnie do kompetencji, czyli najczęściej znacznie więcej niż większość uznałaby za stosowne.

Trudne pytania, nie bardzo się znam na tych sprawach, chętnie poczytam komentarze do tego artykułu. Z góry jednak proszę o by powstrzymać się od pozamerytorycznych, nieeleganckich i personalnych komentarzy (uprzedzam - będę takie usuwał). 

Update: wynagrodzenia profesorów na Harvardzie czy Uniwersytecie w Chicago są porównywalne (ok 180 000 USD/rok), tutaj trochę więcej na ten temat:
http://wynagrodzenia.pl/monitor_plac_1.php/wpis.98-wynagrodzenia-profesorow-na-10-prywatnych-uniwersytetach-w-usa-w-2009-roku
Dobrze, tylko że np. Uniwersytet w Chicago miał lub ma w szeregach swoich pracowników około 85 noblistów...
 

Michał Żmihorski

piątek, 22 stycznia 2016

Zmiany w NCN - ograniczenie możliwości składania odwołań

Dość kontrowersyjna decyzja rady NCN, opublikowana wczoraj:
"Począwszy od konkursów [...] ogłoszonych 15 czerwca 2015 r., odwołanie przysługuje wnioskodawcy wyłącznie w przypadku naruszenia procedury konkursowej lub innych naruszeń formalnych. [...] Złożenie odwołania z innej przyczyny będzie skutkowało wydaniem postanowienia stwierdzającego niedopuszczalność wniesienia odwołania"

Tutaj cały komunikat: 

W skrócie: nie przyjmujemy odwołań merytorycznych. Z jednej strony rozumiem tę decyzję, bo odwoływać można się praktycznie od każdego zdania w recenzji, dyskutować nad każdym argumentem panelu i przytaczać niezliczone dowody na słuszność swoich racji. To może się ciągnąć w nieskończoność, szczególnie jeśli trafi się niezadowolony osobnik z dużą fantazją i mnóstwem czasu, więc być może jest to decyzja rozsądna, odciążająca NCN. Przypomnę, że płacimy wszyscy za pracę osób rozpatrujących te odwołania, zamiast finansować nimi projekty (ale patrz niżej!). Z drugiej strony, panel, eksperci i recenzenci będą mogli napisać praktycznie wszystko, na przykład że trzmiel jest gryzoniem, więc odrzucają wniosek z uwagi na brak stosownego pozwolenia na odłowy drobnych ssaków, a aplikujący muszą to przełknąć bez mrugnięcia okiem. Nie wiem czy ta zmiana pozostanie bez wpływu (ujemnego) na jakość recenzji i pracy NCNu jako całości; mam co do tego wątpliwości. 

Zastanawiają mnie też konsekwencje tej zmiany dla samego NCNu - rozumiem, że taka decyzja jest podyktowana chęcią oszczędzenia czasu pracownikom NCN na niekończące się batalie z niezadowolonymi aplikującymi. Dobrze, przyjmuję ten argument. Pytam więc: ile etatów zaoszczędzi NCN tą decyzją? Założę się, że ani jednego. To pytanie uważam za istotne - uczmy się obywatelskiej kontroli nad środkami wypływającymi z budżetu. Po drugie, czy zmienianie wstecznie zasad oceny konkursów, które zostały zamknięte kilka miesięcy temu, jest realizowane w ramach hasła "#dobrazmiana"?

Michał Żmihorski

sobota, 16 stycznia 2016

Ekologia w Szwecji i Polsce - główne różnice




Minęły równo dwa lata mojej pracy w Department of Ecology, Swedish University of Agricultural Science, spróbuję więc zarysować główne różnice między ekologią w Polsce i Szwecji, które powodują, że ekologia szwedzka stoi wyżej od naszej. Czy faktycznie stoi wyżej? Myślę, że tak - ten w sumie niewielki departament (na Research Gate 130 osób, w tym sporo doktorantów) wyprodukował w ciągu tych dwóch lat: 1*Science, 1*Nature, 3*Nature Communications, 3*Ecol Lett (dla porównania, cała PL: 2 prace), 2*TREE (cała PL: 1 praca), 1*PNAS. W nieco niższych kategoriach też jest spora dysproporcja: 1*Ecology (cała PL: 1 praca), 7*Biol Conserv (cała PL: 4 prace), 4*Ecography (cała PL: 1 praca) itd. [dane z ISI, wyszukiwane po "address"]

Oto główne punkty (z pewnością skrzywione moim doświadczeniem, zarówno zdobytym w Polsce, jak i w konkretnej jednostce w Uppsali, na co należy brać poprawkę):

1. Kierownictwo
W całym DeptEcol pracuje pewnie ok 150 osób, a szefem całej jednostki (=head of the department) jest kobieta, która właśnie poszła na urlop macierzyński. Poszczególnymi grupami kierują ludzie w wieku najczęściej 40-50. Zatem siła ciężkości kierownictwa jest przesunięta o jedno lub dwa pokolenia - w stosunku do Polski - w kierunku ludzi młodych. Przypomnijcie sobie rady naukowe Waszych instytutów/wydziałów i średnią wieku... Poza tym, co chyba jeszcze ważniejsze, władza (w sensie podejmowania decyzji o zatrudnieniu, wydawaniu środków itp.) jest znacznie bardziej równomiernie rozłożona między kierowników grup w Szwecji niż w PL. W Polsce struktura władzy w nauce przypomina model z pierwotnych plemion, w którym wódz (kierownik wydziału, instytutu itp.) może prawie wszystko (decyduje jednoosobowo kogo zatrudnić, czy podpisać grant, czy kupić taki albo inny sprzęt itp.), nawet jeśli naukowo jest słaby. W Szwecji to nie do pomyślenia - tu w zasadzie największy wpływ na działalność mają kierownicy grup, a więc ludzie najczęściej będący na szczycie swojej naukowej wydajności. To ma zasadnicze konsekwencje dla sposobu zarządzania całą jednostką.

2. Zarządzanie
W DeptEcol SLU kierownicy podejmują próbę zarządzania tą jednostką, w prawdziwym znaczeniu tego słowa. Myślą co powinniśmy w ramach działalności naukowej robić, jak powinien wyglądać dalszy rozwój jednostki, pytają, naradzają się, sondują tematy (np. mnie szef wysyłał na jakieś mikro-konferencje, żebym się dowiedział jakie są potencjalne możliwości wejścia w dany temat, wykorzystania danej metody). Nie wiem do końca na ile ustalenia z takich rozmów determinują pracę konkretnych osób (bo to zależy w dużej mierze kto jaki grant dostanie), ale przynajmniej jest dyskusja wokół generalnej wizji. Dla mnie to zupełna nowość! Z moich własnych doświadczeń z PL i opowiadań od znajomych z różnych jednostek, u nas (PL) jest bardziej chaotycznie i przypadkowo, nie słyszałem też nigdy w żadnych dyskusjach o wizji, chyba nikt sobie nie zadaje takich pytań, a jeśli już to jednoosobowo kierujący jednostką.

3. Dydaktyka
Ja nie mam jej w ogóle na SLU i mam wrażenie, że wszystkie osoby pracujące jako postdoki również. Wydaje się, że obciążenie dydaktyczne profesorów na SLU jest najwyżej przeciętne - ale sam nie miałem dydaktyki w PL, więc trudno mi o porównanie, choć wiem, że to może być ważna różnica.

4. Wiedza
Ludzie z którymi mam okazję dyskutować naprawdę dużo wiedzą. Poziom statystyki reprezentowany przez niektóre osoby z naszej grupy jest bardzo wysoki (regularnie publikują w Methods in Ecol Evol, tworzą nowe pakiety w R itp.). Jest kilka osób naprawdę dobrych z teoretycznej ekologii i matematycznego modelowania populacji (dwie prace w Nature communications to właśnie od nich), co w PL jest w ogóle bardzo zaniedbane. Wszyscy doktoranci pracują w R, wielu łączy R i Jagsa/Winbugsa. Także czysta ekologia jest na bardzo wysokim poziomie. Jestem pewien, że przeciętny ekolog PAN lub Uniwersytetu w Polsce ma znacznie niższe umiejętności niż jego kolega na SLU. Ta wiedza i umiejętności nie są oczywiście cechami wrodzonymi - oni po prostu tego musieli się nauczyć, więc nie mamy żadnych wymówek (być może poza koniecznością wypełniania w skali roku setek druków, podań o przydział papieru, pism itp.). Ale przypomnijcie sobie poziom studiów doktoranckich w PL. Oni uczą się statystyki, bo w ramach doktoratu mają zapewnione konsultacje statystyczne (ileś godzin na semestr, u statystyka zatrudnionego na etacie), ja chodziłem prywatnie na korepetycje płacąc za to z mojego stypendium, które na pierwszym roku wynosiło 0zł/mc... Oni jadą na kurs z ekologii lasu do Japonii, itd.

5. Współpraca i komunikacja
Jest duży nacisk na współpracę między grupami, między dziedzinami, na wymianę myśli, wspólne projekty itp. Różnie to wychodzi, ale jest mocno odczuwalne ciążenie w tym kierunku. Jest grupa "unifying ecology" a teraz powstaje u nas grupa w poprzek dotychczasowych podziałów, mająca na celu łączenie ludzi działających w tematyce "landscape ecology". Ważnym aspektem umiejętności współpracy jest umiejętność komunikowania sobie wprost pewnych delikatnych spraw. Nigdy od nikogo nie spotkałem się tutaj z jakimkolwiek komentarzem negatywnym pozamerytorycznie (z jakimś złośliwym podtekstem itp.), natomiast nie ma też zbytniego owijania w bawełnę. Na przykład, rok temu był konkurs na postdoka i szef mówi, żebym startował (wtedy byłem na postdoku, ale nie było pewne czy będą środki dla mnie na drugi rok), więc złożyłem papiery. Po ocenie wniosków przychodzi i mówi, że zgłosiło się sporo osób, ale inni kandydaci są lepsi, więc ja nie przechodzę do drugiego etapu. Mówi to wprost, bez żadnych podtekstów, bez złośliwości, ale też bez jakiegoś pocieszania - po prostu inni byli lepsi, więc wybrał innych, to chyba normalne? Nie ma raczej problemu z powiedzeniem "myślę, że to, co napisałeś jest złe i powinniśmy to zmienić". I zmieniamy, nikt się nie doszukuje drugiego dna, nikt się nie okopuje na swoich pozycjach, tylko wspólnie staramy się zmienić to, co napisałem źle. Mój szef nie ma problemu z wywaleniem całego mojego akapitu jednym naciśnięciem 'delete', bo uznał, że był słaby, a ja nie odbieram tego jako atak, próba narzucenia swojej wizji, czy cokolwiek w tym stylu. Po prostu razem pracujemy, popełniamy błędy, korygujemy je, mamy wspólny cel: dobra publikacja. Nigdy też nie doświadczałem tak głębokiej orki moich tekstów przez współautorów – trochę boli, ale się opłaca.

6. Badania terenowe
Badania terenowe w ramach tych projektów, w których uczestniczę, są prowadzone na szeroką skalę, ale bardzo rzadko naukowcy te dane zbierają. Nawet doktoranci często nie zbierają danych. Np. koleżanka broniła doktorat z ptaków archipelagu sztokholmskiego, ale nie zbierała tych danych, kolega robiący doktorat na ptakach farmlandu w ogóle nie zbierał danych itp. Robią to wynajęte do tego ekipy profesjonalnych obserwatorów. W niektórych projektach oczywiście również naukowcy działają w terenie, ale nie we wszystkich i często co najwyżej nadzorują pracę innych pracowników. W tym podejściu jest sporo logiki: jeśli ściągamy dobrych ludzi i płacimy im dużo, to szkoda żeby koleś, który świetnie zna statystykę i przyjechał tu z Francji, Argentyny lub USA, tracił czas na bieganie w kaloszach. Model Polski, to często profesor w kaloszach usiłujący wejść na drabinę itp. Możliwość zlecania prac terenowych jest pewnie w dużej mierze funkcją dostępnych środków.

7. Doktoraty
Doktoraty są najczęściej bardziej samodzielne niż w Polsce. Doktorat to prawie zawsze 4 dobre publikacje (lub maszynopisy + publikacje) z doktorantem, jako pierwszym autorem. Doktorant ma czterech promotorów, ale ich udział w powstawaniu doktoratu jest chyba mniejszy niż w PL. Promotorzy nie są nawet wymienieni w drukowanej wersji doktoratu (a w PL: rozprawa wykonana pod kierunkiem profesora - i tu dajemy większy rozmiar czcionki...), obrona jest bardzo samodzielna (ostatnio byłem: >2 godziny dialogu oponent vs. doktorant, żaden z promotorów nie odzywa się ani słowem aż do końca, mimo że chłopak miał gorsze chwile i w całej sali było cicho jak w grobie).

8. Narzędzia
Dużym zaskoczeniem było dla mnie, że wiele z tych bardzo dobrze publikowanych szwedzkich prac, to proste badania, najczęściej obserwacyjne, a np. genetyka jest tu rzadkością. Jasne, że zasadność stosowania badań genetycznych zależy od tematu, ale np. w dziedzinie applied ecology znaczna część pytań nie potrzebuje narzędzi molekularnych, nierzadko nie potrzebuje eksperymentów. Porównując SW i PL mam wrażenie, że w Polsce genetyka jest trochę kwestią mody i w badania genetyczne zaczynają się pakować ludzie nie do końca mający pojęcie o genetyce, czego ja sam jestem dobrym przykładem (kierowałem nawet grantem z genetyką, jako wątkiem przewodnim). Niestety jest to też pośrednio "wymuszane" przez grantodawców - badania genetyczne robią dobre wrażenie i łatwiej na nie uzyskać środki (słowo "genetyka" w tytule grantu jest pozytywnym predyktorem prawdopodobieństwa jego otrzymania - robiłem takie analizy na danych z MNiSW). Mam wrażenie, że łatwiej też kupić sekwenator za grube miliony, niż dać podwyżkę 200 złotych dobrze pracującemu naukowcowi... Jest to o tyle istotne, że badania genetyczne są drogie (sprzęt, odczynniki) i chyba niewiele jest u nas osób potrafiących w ogóle dobrze te wyniki interpretować (np.: program podaje wartość Fst, którą trzeba wpisać do publikacji - ale już niewielu czytało ze zrozumieniem artykuły o trudnościach interpetacyjnych tego wskaźnika...). Tymczasem można robić ekologię na najwyższym poziomie (rozumiem przez to publikacje w TREE, Ecol.LEtt, Ecology itp) bez genetyki, prostymi metodami.

O administracji (rozumianej jako cały staff nienaukowy) nie będę nawet wspominał, bo to jest przepaść i o różnicach można w zasadzie napisać osobną książkę... Jedyną uwagę jaką mam do administracji na SLU przez te lata, to że czekolada w automatach w lunch-roomie jest trochę zbyt słodka ;-)

Gorąco zapraszam do komentowania, a osoby z doświadczeniem z innych jednostek - do dorzucania kolejnych punktów!

Michał Żmihorski

sobota, 2 stycznia 2016

European Journal of Ecology


Zaczęło się ukazywać nowe czasopismo naukowe pod powyższym tytułem. Tutaj strona internetowa. Pismo jest półrocznikiem wydawanym przez niemiecką grupę De Gruyter specjalizującą się w wydawnictwach naukowych. W redakcji kilka znajomych nazwisk, mocnych ekologów - jest więc szansa na wysoki poziom, jeśli dadzą radę ciągnąć poziom pisma do swojego poziomu, zobaczcie:

Editor-in-ChiefPiotr Tryjanowski, Poznan University of Life Sciences, Institute of Zoology, Poland
Managing EditorMartin Haluška, University of Presov in Presov, Department of Ecology, Slovakia
Deputy EditorMartin Hromada, University of Presov in Presov, Department of Ecology, Slovakia

Ukazał się właśnie pierwszy zeszyt:

Przykładowy screen:

Kilka ciekawych tekstów i mocne nazwiska wśród autorów - niewątpliwy sukces redakcji, że udało się zacząć tak mocnym zeszytem. Jeśli wolno mi wytknąć kilka technicznych drobiazgów, to powiem, że nie najlepsze są tabele (za duże, niepotrzebnie zajmują tyle miejsca, i za dużo linii), czasem ryciny mogłyby być lepszej jakości (chyba niepotrzebnie w ramkach, choć nie we wszystkich artykułach), trafiłem na jakieś literówki w tekście i numeracja stron nakłada się na jakiś dziwny tekst w tle. Ale to są detale do dopracowania. Generalnie czasopismo jest wizualnie atrakcyjne, strona www przejrzysta, a zasady publikowania w nim są bardzo atrakcyjne, zobaczcie sami:
  • no publication charges,
  • free language-correction services for authors from non-English speaking regions,
  • transparent, comprehensive, constructive and rapid peer review by specialists,
  • Open Access - published papers will have board reach,
  • high visibility - global audience,
  • open both to established and young authors.
Czy się uda utrzymać EJE i wejść na listę czasopism punktowanych a potem z Impaktem? Na pierwszy rzut oka jest duża konkurencja, bo ISI indeksuje 145 czasopism w kategorii "ecology", ale bliższe przyjrzenie się tej liście pokazuje, że ekologia ekosystemów lądowych jest reprezentowana przez nie więcej niż ~10 ogólnoekologicznych czasopism z IF poniżej 2 (typu Pop Ecol, Eur J WIld Res, Ecol Res). Więc konkurencja wcale nie jest bardzo duża i myślę, że zapotrzebowanie na miejsce jest nadal spore. Trzymam więc kciuki za czasopismo!

Michał Żmihorski