sobota, 31 grudnia 2016

Rozmowy przy wycinaniu lasu

Weszło w życie nowe prawo zmieniające zasady wycinania drzew na prywatnych posesjach i wybuchła dyskusja dotycząca tych przepisów. Dyskusja ta (choć trudno nazwać to dyskusją, raczej potok złorzeczeń wśród których trudno znaleźć argumenty merytoryczne) dobrze pokazuje tragicznie schematyczny sposób myślenia ludzi zaangażowanych w ochronę przyrody w Polsce. Tytułem komentarza zamieszczam dwie luźne refleksje, zaczynając od abstrakcyjnego przykładu z chomikiem:

W celu poprawienia życia chomików trzymanych w domach, minister - na wniosek organizacji broniących praw chomików - drastycznie zaostrza przepisy. Zakup chomików ma być od teraz licencjonowany, by osoba nieodpowiedzialna, niestabilna psychicznie, o zbyt niskim dochodzie na członka rodziny, lub karana w przeszłości, nie mogła sobie od tak kupić chomika, któremu później nie będzie mogła/umiała/chciała zapewnić godnych warunków życia. A więc licencje w oparciu o krótki wywiad z psychologiem i przedstawienie zaświadczenia o dochodach i niekaralności, poprzedzone obowiązkowym kursem o biologii chomików. By kontrolować sprzedaż, sklepy zoologiczne muszą prowadzić listę rozrodu chomików i dokumentować każdą transakcję, jak również każde urodzenie żywe i zgon chomika, w odpowiednich księgach. Karmy dla chomików muszą mieć od dziś atest odpowiedniego laboratorium - nie można przecież pozwolić, by chomik jadł to, co mu daje niewykształcony w tym kierunku właściciel. Dalej - warunki przetrzymywania chomików: koniec ze zbyt małymi klatkami ustawionymi w zbyt zacienionym miejscu - od teraz właściciel musi przedstawić projekt klatki przed otrzymaniem zgody na zakup chomika, a inspektor ma prawo skontrolować sposób trzymania chomików przez właścicieli (od 7:00 rano do 21:00 z wyłączeniem niedziel) i nałożyć mandat na nieprzestrzegających wytycznych ministerstwa (do ściągnięcia ze strony ministerstwa poradnik "Chów chomików" w pdf, 350 stron) lub zarekwirować zwierzę, gdy właściciel okaże się trwale niekompetentny.

I teraz zastanówmy się - jakie skutki dla chomików przyniesie wprowadzenie takich przepisów? Zwróćmy najpierw uwagę, że wszystkie powyższe postulaty są ze wszech miar słuszne, pożyteczne, mądre i stworzone w dobrej wierze, przez ludzi szczerze oddanych chomikom (część z nich nawet uznaje chomiki za istoty równe ludziom i domaga się dla nich praw obywatelskich). Mamy więc właściwe przepisy, mamy środki, ludzi, know-how, itd. Jaki będzie efekt wprowadzenia tych przepisów? Chyba nikt myślący nie ma wątpliwości, że całkowicie zniknie hodowla chomików. Nikt nie będzie chciał hodować chomika, jeśli ta hodowla jest tak problematyczna. Chyba żaden hodowca chomika nie trzyma zwierzątka po to, by je męczyć; przeciwnie - trzyma je z sympatii dla niego i dba o nie. Ale obstawienie tej relacji przepisami, potencjalnymi karami i nakazami potrafi nawet chomikowych geeków zmusić do wywalenia chomika na łące i niekupowania kolejnych.

Druga refleksja dotyczy już bezpośrednio drzew. Protestujący obrońcy przyrody mówią, że pozostawienie właścicielowi nieruchomości decyzji dotyczącej wycinki spowoduje "rzeź drzew". Najbardziej prawdopodobny (wg nich) scenariusz jest następujący: obudziwszy się na sylwestrowym kacu pierwszego stycznia właściciel łapie za piłę i wycina wszystkie drzewa na swojej działce. Bo mu wolno. Wnioskują więc, by mu nie było wolno. Widzę tutaj dwa błędy logiczne, które upośledzają cały ten protest (i wiele podobnych):
1. Człowiek chce wycinać drzewa. Przeciwnie, człowiek sadzi dużo drzew w miejscach które zasiedla, dla własnej przyjemności. Jeśli buduje dom w lesie (rzadko, bo nie wolno) to oczywiście musi część wyciąć, ale w wielu miejscach osiedla ludzkie powodują wzrost liczby drzew (wizualizacja poniżej).
2. Obecnie ich nie wycina, bo nie wolno (tych starszych). Tymczasem wiele wskazuje na to, że jest dokładnie odwrotnie - ponieważ wiadomo, że na wycięcie starszych drzew potrzebne jest pozwolenie, ludzie wycinali je zanim osiągnęły ten wiek, by uniknąć późniejszych kłopotów. Czyli restrykcje powodują - odwrotnie do zamierzeń, a podobnie jak z chomikiem - bardziej intensywne wycinanie drzew. Sam znam trzy takie przypadki z najbliższej okolicy: na pustej działce był nalot brzozy, drzewa rosły, śpiewała nawet w nich wilga, gniazdowała sroka. Ale jak urosły za bardzo, to przyjechał właściciel i wyciął wszystkie, i potem działka znowu kilka lat stała pusta. Wyciął, bo wiedział, że jak urośnie mu las, to nie będzie mógł tam nic zrobić. 

Zamiarem tego wpisu jest pokazanie, że prawo nie działa tak, jak chcieliby jego twórcy, bo zawsze wchodzi w interakcję z rzeczywistością. Zrozumienie tego jest bardzo ważne - legislacją nie zdołamy pchać rzeki pod górę, dlatego przyrodnicy nie powinni tak ślepo wierzyć w prawo (zabrońmy niszczyć przyrodę = odniesiemy sukces). Powinniśmy raczej myśleć plastycznie i dopasowywać nasze działania ochroniarskie do realiów, i z tej perspektywy oceniać nowe przepisy, bo być może ich efekt wcale nie będzie zgodny z dosłownym zapisem. Jednym słowem: myślmy szerzej. Przeraża mnie to, że nasze środowisko ma tak szczelne klapki na oczach.

A na koniec porównanie: dzielnica Białołęka w NE części Wwy, gdzie mieszkam - w roku 1945 i 2006. Porównajcie proszę liczbę drzew, odpowiadając sobie na pytanie czy tak bardzo trzeba ludzi przekonywać o niewycinaniu drzew na swoich posesjach:
1945
2006

Michał Żmihorski

PS jeszcze z roku 2016, bo pojawiły się podejrzenia, że wszystko wycieli przez 10 lat ;-)