sobota, 16 stycznia 2016

Ekologia w Szwecji i Polsce - główne różnice




Minęły równo dwa lata mojej pracy w Department of Ecology, Swedish University of Agricultural Science, spróbuję więc zarysować główne różnice między ekologią w Polsce i Szwecji, które powodują, że ekologia szwedzka stoi wyżej od naszej. Czy faktycznie stoi wyżej? Myślę, że tak - ten w sumie niewielki departament (na Research Gate 130 osób, w tym sporo doktorantów) wyprodukował w ciągu tych dwóch lat: 1*Science, 1*Nature, 3*Nature Communications, 3*Ecol Lett (dla porównania, cała PL: 2 prace), 2*TREE (cała PL: 1 praca), 1*PNAS. W nieco niższych kategoriach też jest spora dysproporcja: 1*Ecology (cała PL: 1 praca), 7*Biol Conserv (cała PL: 4 prace), 4*Ecography (cała PL: 1 praca) itd. [dane z ISI, wyszukiwane po "address"]

Oto główne punkty (z pewnością skrzywione moim doświadczeniem, zarówno zdobytym w Polsce, jak i w konkretnej jednostce w Uppsali, na co należy brać poprawkę):

1. Kierownictwo
W całym DeptEcol pracuje pewnie ok 150 osób, a szefem całej jednostki (=head of the department) jest kobieta, która właśnie poszła na urlop macierzyński. Poszczególnymi grupami kierują ludzie w wieku najczęściej 40-50. Zatem siła ciężkości kierownictwa jest przesunięta o jedno lub dwa pokolenia - w stosunku do Polski - w kierunku ludzi młodych. Przypomnijcie sobie rady naukowe Waszych instytutów/wydziałów i średnią wieku... Poza tym, co chyba jeszcze ważniejsze, władza (w sensie podejmowania decyzji o zatrudnieniu, wydawaniu środków itp.) jest znacznie bardziej równomiernie rozłożona między kierowników grup w Szwecji niż w PL. W Polsce struktura władzy w nauce przypomina model z pierwotnych plemion, w którym wódz (kierownik wydziału, instytutu itp.) może prawie wszystko (decyduje jednoosobowo kogo zatrudnić, czy podpisać grant, czy kupić taki albo inny sprzęt itp.), nawet jeśli naukowo jest słaby. W Szwecji to nie do pomyślenia - tu w zasadzie największy wpływ na działalność mają kierownicy grup, a więc ludzie najczęściej będący na szczycie swojej naukowej wydajności. To ma zasadnicze konsekwencje dla sposobu zarządzania całą jednostką.

2. Zarządzanie
W DeptEcol SLU kierownicy podejmują próbę zarządzania tą jednostką, w prawdziwym znaczeniu tego słowa. Myślą co powinniśmy w ramach działalności naukowej robić, jak powinien wyglądać dalszy rozwój jednostki, pytają, naradzają się, sondują tematy (np. mnie szef wysyłał na jakieś mikro-konferencje, żebym się dowiedział jakie są potencjalne możliwości wejścia w dany temat, wykorzystania danej metody). Nie wiem do końca na ile ustalenia z takich rozmów determinują pracę konkretnych osób (bo to zależy w dużej mierze kto jaki grant dostanie), ale przynajmniej jest dyskusja wokół generalnej wizji. Dla mnie to zupełna nowość! Z moich własnych doświadczeń z PL i opowiadań od znajomych z różnych jednostek, u nas (PL) jest bardziej chaotycznie i przypadkowo, nie słyszałem też nigdy w żadnych dyskusjach o wizji, chyba nikt sobie nie zadaje takich pytań, a jeśli już to jednoosobowo kierujący jednostką.

3. Dydaktyka
Ja nie mam jej w ogóle na SLU i mam wrażenie, że wszystkie osoby pracujące jako postdoki również. Wydaje się, że obciążenie dydaktyczne profesorów na SLU jest najwyżej przeciętne - ale sam nie miałem dydaktyki w PL, więc trudno mi o porównanie, choć wiem, że to może być ważna różnica.

4. Wiedza
Ludzie z którymi mam okazję dyskutować naprawdę dużo wiedzą. Poziom statystyki reprezentowany przez niektóre osoby z naszej grupy jest bardzo wysoki (regularnie publikują w Methods in Ecol Evol, tworzą nowe pakiety w R itp.). Jest kilka osób naprawdę dobrych z teoretycznej ekologii i matematycznego modelowania populacji (dwie prace w Nature communications to właśnie od nich), co w PL jest w ogóle bardzo zaniedbane. Wszyscy doktoranci pracują w R, wielu łączy R i Jagsa/Winbugsa. Także czysta ekologia jest na bardzo wysokim poziomie. Jestem pewien, że przeciętny ekolog PAN lub Uniwersytetu w Polsce ma znacznie niższe umiejętności niż jego kolega na SLU. Ta wiedza i umiejętności nie są oczywiście cechami wrodzonymi - oni po prostu tego musieli się nauczyć, więc nie mamy żadnych wymówek (być może poza koniecznością wypełniania w skali roku setek druków, podań o przydział papieru, pism itp.). Ale przypomnijcie sobie poziom studiów doktoranckich w PL. Oni uczą się statystyki, bo w ramach doktoratu mają zapewnione konsultacje statystyczne (ileś godzin na semestr, u statystyka zatrudnionego na etacie), ja chodziłem prywatnie na korepetycje płacąc za to z mojego stypendium, które na pierwszym roku wynosiło 0zł/mc... Oni jadą na kurs z ekologii lasu do Japonii, itd.

5. Współpraca i komunikacja
Jest duży nacisk na współpracę między grupami, między dziedzinami, na wymianę myśli, wspólne projekty itp. Różnie to wychodzi, ale jest mocno odczuwalne ciążenie w tym kierunku. Jest grupa "unifying ecology" a teraz powstaje u nas grupa w poprzek dotychczasowych podziałów, mająca na celu łączenie ludzi działających w tematyce "landscape ecology". Ważnym aspektem umiejętności współpracy jest umiejętność komunikowania sobie wprost pewnych delikatnych spraw. Nigdy od nikogo nie spotkałem się tutaj z jakimkolwiek komentarzem negatywnym pozamerytorycznie (z jakimś złośliwym podtekstem itp.), natomiast nie ma też zbytniego owijania w bawełnę. Na przykład, rok temu był konkurs na postdoka i szef mówi, żebym startował (wtedy byłem na postdoku, ale nie było pewne czy będą środki dla mnie na drugi rok), więc złożyłem papiery. Po ocenie wniosków przychodzi i mówi, że zgłosiło się sporo osób, ale inni kandydaci są lepsi, więc ja nie przechodzę do drugiego etapu. Mówi to wprost, bez żadnych podtekstów, bez złośliwości, ale też bez jakiegoś pocieszania - po prostu inni byli lepsi, więc wybrał innych, to chyba normalne? Nie ma raczej problemu z powiedzeniem "myślę, że to, co napisałeś jest złe i powinniśmy to zmienić". I zmieniamy, nikt się nie doszukuje drugiego dna, nikt się nie okopuje na swoich pozycjach, tylko wspólnie staramy się zmienić to, co napisałem źle. Mój szef nie ma problemu z wywaleniem całego mojego akapitu jednym naciśnięciem 'delete', bo uznał, że był słaby, a ja nie odbieram tego jako atak, próba narzucenia swojej wizji, czy cokolwiek w tym stylu. Po prostu razem pracujemy, popełniamy błędy, korygujemy je, mamy wspólny cel: dobra publikacja. Nigdy też nie doświadczałem tak głębokiej orki moich tekstów przez współautorów – trochę boli, ale się opłaca.

6. Badania terenowe
Badania terenowe w ramach tych projektów, w których uczestniczę, są prowadzone na szeroką skalę, ale bardzo rzadko naukowcy te dane zbierają. Nawet doktoranci często nie zbierają danych. Np. koleżanka broniła doktorat z ptaków archipelagu sztokholmskiego, ale nie zbierała tych danych, kolega robiący doktorat na ptakach farmlandu w ogóle nie zbierał danych itp. Robią to wynajęte do tego ekipy profesjonalnych obserwatorów. W niektórych projektach oczywiście również naukowcy działają w terenie, ale nie we wszystkich i często co najwyżej nadzorują pracę innych pracowników. W tym podejściu jest sporo logiki: jeśli ściągamy dobrych ludzi i płacimy im dużo, to szkoda żeby koleś, który świetnie zna statystykę i przyjechał tu z Francji, Argentyny lub USA, tracił czas na bieganie w kaloszach. Model Polski, to często profesor w kaloszach usiłujący wejść na drabinę itp. Możliwość zlecania prac terenowych jest pewnie w dużej mierze funkcją dostępnych środków.

7. Doktoraty
Doktoraty są najczęściej bardziej samodzielne niż w Polsce. Doktorat to prawie zawsze 4 dobre publikacje (lub maszynopisy + publikacje) z doktorantem, jako pierwszym autorem. Doktorant ma czterech promotorów, ale ich udział w powstawaniu doktoratu jest chyba mniejszy niż w PL. Promotorzy nie są nawet wymienieni w drukowanej wersji doktoratu (a w PL: rozprawa wykonana pod kierunkiem profesora - i tu dajemy większy rozmiar czcionki...), obrona jest bardzo samodzielna (ostatnio byłem: >2 godziny dialogu oponent vs. doktorant, żaden z promotorów nie odzywa się ani słowem aż do końca, mimo że chłopak miał gorsze chwile i w całej sali było cicho jak w grobie).

8. Narzędzia
Dużym zaskoczeniem było dla mnie, że wiele z tych bardzo dobrze publikowanych szwedzkich prac, to proste badania, najczęściej obserwacyjne, a np. genetyka jest tu rzadkością. Jasne, że zasadność stosowania badań genetycznych zależy od tematu, ale np. w dziedzinie applied ecology znaczna część pytań nie potrzebuje narzędzi molekularnych, nierzadko nie potrzebuje eksperymentów. Porównując SW i PL mam wrażenie, że w Polsce genetyka jest trochę kwestią mody i w badania genetyczne zaczynają się pakować ludzie nie do końca mający pojęcie o genetyce, czego ja sam jestem dobrym przykładem (kierowałem nawet grantem z genetyką, jako wątkiem przewodnim). Niestety jest to też pośrednio "wymuszane" przez grantodawców - badania genetyczne robią dobre wrażenie i łatwiej na nie uzyskać środki (słowo "genetyka" w tytule grantu jest pozytywnym predyktorem prawdopodobieństwa jego otrzymania - robiłem takie analizy na danych z MNiSW). Mam wrażenie, że łatwiej też kupić sekwenator za grube miliony, niż dać podwyżkę 200 złotych dobrze pracującemu naukowcowi... Jest to o tyle istotne, że badania genetyczne są drogie (sprzęt, odczynniki) i chyba niewiele jest u nas osób potrafiących w ogóle dobrze te wyniki interpretować (np.: program podaje wartość Fst, którą trzeba wpisać do publikacji - ale już niewielu czytało ze zrozumieniem artykuły o trudnościach interpetacyjnych tego wskaźnika...). Tymczasem można robić ekologię na najwyższym poziomie (rozumiem przez to publikacje w TREE, Ecol.LEtt, Ecology itp) bez genetyki, prostymi metodami.

O administracji (rozumianej jako cały staff nienaukowy) nie będę nawet wspominał, bo to jest przepaść i o różnicach można w zasadzie napisać osobną książkę... Jedyną uwagę jaką mam do administracji na SLU przez te lata, to że czekolada w automatach w lunch-roomie jest trochę zbyt słodka ;-)

Gorąco zapraszam do komentowania, a osoby z doświadczeniem z innych jednostek - do dorzucania kolejnych punktów!

Michał Żmihorski