piątek, 18 września 2015

Dlaczego nie może być lepiej

Spróbuję ująć rzecz przenośnią: znacie program Google Earth? Można tam śledzić szczegóły budowy morfologicznej i sposoby użytkowania gruntów, widać rzeki, domy, drzewa. Ale śledząc te detale nigdy nie zrozumiemy procesów zachodzących w skali makro. Musimy więc użyć opcji "Zoom out", dzięki której możliwe jest spojrzenie całościowe, z dużej wysokości, a tym samym dostrzeżenie procesów, wzorców i zjawisk, których nie widać z poziomu ziemi, a które jednak determinują wszystko co zachodzi lokalnie. 

To samo dotyczy nauki w Polsce. Na wielu forach, blogach, w komentarzach do prasowych artykułów, na konferencjach, w grupach takich jak Obywatele Nauki, Rada Młodych Naukowców, Akademia Młodych Uczonych PAN, czy Komitet Kryzysowy Humanistyki Polskiej - tysiące ludzi diagnozuje problemy i wynajduje możliwe rozwiązania. Ale wszystko to wyłącznie w skali mikro (czy obcięcie o 10% punktacji za artykuł to dobry pomysł) lub tylko nieco większej (Rada NCN postuluje by pomóc doktorantom). Tymczasem nikt nie wspomina o generalnych procesach i zjawiskach, które mają największy wpływ na naukę w Polsce. Stąd moja prośba o "Zoom Out" i spojrzenie możliwie szerokie. A obraz z wysokości wygląda następująco:

Całe szkolnictwo wyższe i nauka nie są zawieszone w próżni, tylko w ekonomiczno-prawnych strukturach zwanych państwem. W Polsce dominuje nauka państwowa, więc uniwersytety, PAN, instytuty badawcze są podłączone do kroplówki o nazwie "budżet państwa". Tym samym kondycja budżetu jest najważniejszym czynnikiem determinującym kondycję nauki. Natomiast jeśli gospodarka jest w złym stanie, to choćbyśmy mieli samych noblistów na uczelniach i Papieża Franciszka w MNISW, ten system nie pociągnie dłużej niż miesiąc (do najbliższej wypłaty). Dodatni bilans budżetu jest warunkiem sine qua non funkcjonowania nauki, jakiegokolwiek rozwoju naukowego i dobrobytu naukowców. Bez pieniędzy nawet najznakomitszy profesor po sześciu godzinach robi się głodny i zatrudnia się przy odśnieżaniu parkingu, nie trzeba tego chyba dalej udowadniać.

Tymczasem kondycja budżetu jest zła. Budżet na 2016 zakłada, że 56 miliardów zł (=dwukrotność całego budżetu na naukę) pokrywamy z wysoko oprocentowanej pożyczki. By zrozumieć ile to jest: Polska przez cały rok 2016 bierze "chwilówkę" w tempie 1700zł/sekundę (albo: równowartość gruntów ornych w kwadracie o boku 165km). I to tylko w roku 2016, a przez ostatnie lata sytuacja była identyczna. A co robimy jak trzeba spłacić część pożyczki (obligacje kończące się akurat w danym roku)? Rolujemy dług, czyli spłacamy dług długiem, bo przecież nie ma żadnej nadwyżki budżetowej od wielu lat. Dotacje UE, z których się cieszymy, nie rozwiązują problemu, bo po pierwsze są dość małe (na mieszkańca ok. 90 zł/miesiąc), po drugie wymagają sporego wkładu własnego (uczestnictwo w kosztach + składka członkowska), więc de facto powiększają zadłużenie, bo tego wkładu nie mamy (więc znowu pożyczamy). W efekcie mamy gigantyczny dług, a jego obsługa (spłata części długu + odsetki w danym roku: ok. 40mld/rok=280mld zł/7 lat) pochłania wszystkie dotacje Unijne razem wzięte (430mld-130mld składka-20mld koszty obsługi=280mld zł/7 lat). Nie wspominam już o samym długu, który stale rośnie i wynosi (w zależności od tego, czy uwzględnia zobowiązania emerytalne) 1-3 biliony zł. Przypomnę, że obligacje skarbu państwa są opatrzone adnotacją: "Rzeczpospolita Polska gwarantuje wykup obligacji wraz z odsetkami całym swoim majątkiem". Chyba żaden inny kraj w Europie (poza Grecją kilka lat temu i Słowacją od wprowadzenia Euro) nie ma takiej struktury budżetu - wykresy dla porównania, można to sprawdzić szczegółowo tu:
(z prawej strony trzeba wybrać Rząd --> Bilans budżetu)

Więc sama obsługa długu kosztuje nas co roku znacznie więcej niż te wszystkie śmieszne pieniądze na naukę - budżety NCNu czy PANu wyglądają w zestawieniu ze spłacanymi co roku odsetkami tak (powierzchnia kwadratu odpowiada kwotom):

Nie jestem ekonomistą - jeśli robię gdzieś błąd w tych wyliczeniach lub ich interpretacji, to wskażcie proszę gdzie. Moim zdaniem jesteśmy (PL) w złym stanie finansowym i przez to sytuacja nauki z definicji nie może się poprawić.

I teraz z tej makro-perspektywy oceńmy postulaty różnych grup i organizacji, o konieczności dofinansowania nauki: stypendiów doktoranckich, grantów, upadającej humanistyki, wydawnictw, muzeów, podniesienie wydatków na naukę do 2% PKB i wielu innych. Możemy głośno krzycząc wyrwać chwilowo część forsy przeznaczonej na pielęgniarki albo emerytury, ale pomyślcie, czy ten zabieg długoterminowo generuje jakikolwiek dobrobyt? Przypomnijcie sobie Pakt dla Nauki wręczany marszałek Kidawie-Błońskiej, w nadziei, że sypną forsą i humaniści zaczną dobrze zarabiać. Przypomnijmy sobie wszystkie nasze, artykułowane lub nie, oczekiwania i nadzieje, że może w przyszłym roku będzie lepiej.  Ludzie, zrozumcie wreszcie: żadnej dodatkowej forsy nie ma i nie będzie, a w kolejnych latach zabiorą jeszcze to, co mamy obecnie!  
Mam nadzieję, że się głęboko mylę...

michał żmihorski